niedziela, 26 października 2014

Kołysanka dla Okruszka...

Listopad puka do okien, jeszcze chwila i będzie. Listopad kruchy jak liście, łamiące się pod stopami, jak stare pożółkłe listy, na które nikt już nie odpowie. Myślę o świętach listopadowych, o cichej zadumie nad grobami, o zniczach, które zgodnie zapłoną na niemal wszystkich grobach. I smutno mi już, i błogo, bo znowu poczuję mocniej tę więź, ból i wdzięczność, że byli...
Wiatr tańczy wśród grobów, porywa liście - listy... I one tańczą jak strzępy wspomnień o umarłych. Liście jak stare sukienki, zbutwiałe muszki, książki, którymi się zachwycali, radości i żale. Po tańcu szalonym opadną na ścieżki, na płyty z lastriko, granitu...A potem zasną, spopielą na zimę, by odżyć znowu jesienią, bogatsze w nowe zszarpane sukienki, muszki, radości... I znicze znów będą płonąć...
Przekładam uważnie pożółkłe zdjęcia w albumie i w sercu. Dotykam przedmiotów, a ręka mi drży... Jak płynie czas, gdzie nie ma czasu?
I widzę spotkanie nasze tam za kurtyną. Wiem, że poznamy się bez słów.
Kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę, kiedyś tam...
Bezimienny Okruszku, Twoja dusza ma już osiem lat...

Napisać o Tobie wcale nie jest łatwiej, niż mówić. I chyba nigdy nie będzie łatwo.

wtorek, 21 października 2014

Jaśko, wódka i ja w korytarzu


Padał deszcz, a trzeba było po dzieci pójść, bo pan domu był na wyjeździe. Wyjrzałam z nadzieją za okno, czy aby zaczarowana dorożka nie podjechała, ale tam nie było nawet małego rowerka, który i tak w czasie deszczu byłby nieprzydatny. Westchnęłam ciężko, założyłam zielone buty, najlepsze na takie eskapady, szarą kurtkę, następnie zaś uzbroiłam się w parasol. Pogadałam jeszcze chwilę z kotem, żeby był grzeczny. Użaliłam się nad nim trochę, że nie ma żadnych kocich gadżetów, nawet drapaka. Obiecująco szepnęłam mu do ucha, że wszystko w swoim czasie. Kot kichnął mi w twarz, zwinął się w kłębek i zasnął. Wyszłam więc z domu, rozpostarłam parasol i pofrunęłam w deszcz.
Jak by to dobrze było, ach jak dobrze, gdyby te szare sznurki rozstąpiły się niczym Morze Czerwone przed Izraelitami. Doszłabym sobie spokojnie do samej szkoły. Oczyma wyobraźni wydrążyłam suchy tunel w otaczającej mnie mokrej przestrzeni. Siłą woli weszłam w ten wyimaginowany korytarz. Nie zważając na coraz bardziej mokre od zacinającego deszczu spodnie (dmuchawce na parasolu nie zdołały mnie uchronić od częściowego zmoknięcia , choć miałam cichą, niczym nieuzasadnioną nadzieję, że jednak uchronią), zatopiłam się w myślach. Przypomniało mi się, że dzień wcześniej mijałam się na naszym osiedlu z młodą, zgrabną kobietą pchającą wózek z niemowlęciem. Obok niej szedł mężczyzna, jej partner, który w pewnym momencie wystartował szybko do przodu. I wtedy zobaczyłam jej twarz. Ona też lubiła zatopić się, ale nie w myślach, nie łudźmy się. Broda jej się zatrzęsła, a z gardła wydobył się ochrypły wrzask starej, steranej życiem kobiety.
- Ty frajerze - wołała. - Do domu też możesz nie wracać!!!
Frajer, nic sobie nie robiąc z jej wrzasku, podążał dalej w sobie tylko wiadomym kierunku. Ona przystanęła, zamyśliła się. I tak stała jakiś czas, nie patrząc wcale na wózek z dzieckiem.
I tak mi się wtedy przypomniała rodzina Jaśka. Matka z wielkimi spracowanymi dłońmi, stareńki, głuchy ojciec i sam Jaśko - bohater.
Matka wstaje przed świtem, rozpala ogień w kuchni, gotuje herbatę. Po śniadaniu doi krowy, karmi bydło. Jasiek czasem pomaga, czasem nie. Potem matka gotuje obiad, zajmuje się domem, mężem, doi krowy, przygotowuje kolację, idzie spać. Nie potrafi normalnie mówić, tylko krzyczy. Cały czas krzyczy, niezależnie od tego, czy jest zdenerwowana, czy spokojna. Tyle już lat przecież ojciec nie słyszy. Jeszcze niedawno dolatywały do niego strzepy wyrzucanych z jej gardła krzyków. Teraz już jednak jego świat zamilkł na amen.
Od czasu do czasu matka idzie po zakupy i do kościoła. Siada tuż przed ołtarzem. Pierwsza wstaje, gdy trzeba, pierwsza klęka, głośno śpiewa. Za kogo tak żarliwie się modli? Ano za Jaśka.
Bruzdy na jej twarzy wyżłobione przez łzy. Na przygarbionych plecach dźwiga cały ciężar świata. Mocno ściska różaniec.
- Dobry Boże... Ratuj Jaśka! Niech już przestanie! On dzisiaj nic nie jadł. Wykończy się jak nic.
Potrząsa smutno głową. Ukrywa twarz w wielkich dłoniach, różaniec przylega do policzka. Biała, staromodna chustka jak żagiel samotny wśród wiernych zgromadzonych w kościele kołysze się w pierwszej ławce. Wszyscy dawno usiedli, a ona wciąż stoi... Tym razem długo stoi.
Ojciec już ledwo powłóczy nogami. Siwiutki jak gołąbek. Uśmiecha się miło, kiwa głową, że niby wszystko słyszy. W młodości to on był ladaco, i do tańca, i do różańca, i do wypitki, i do wybitki... A teraz...
- Na pogrzeb przyjechać! - nakazuje odwiedzającym go krewnym. Na jego pogrzeb.
Też krzyczy, jakby chciał usłyszeć swój własny krzyk. I tylko dla żony nie ma uśmiechów, i dla syna.
W niedzielę Jaśka można spotkać w barze na końcu wsi. Jak jest pogoda, to siedzi z kolegami pod parasolem. Niewielkiej postury to chłopak. Mętnym wzrokiem spogląda dokoła. Do baru dobiegają śpiewy z kościoła. On ich nie słyszy. W uszach bulgoty a w oczach mętno. Ponętne dziewczyny w letnich sukienkach też nie przyciągną jego uwagi.
- A czemuż ty, Jaśku, tak pijesz? Czujesz wewnętrzne rozdarcie, ból istnienia?
- Piję, bo piję!
- A czegóż to szukasz w piciu? Zapomnienia?
- Nie wiem... Kup mi piwo.
- A idźże do domu, Jaśku, tam na ciebie czekają!
- Mają! Jak nie mają!
Dochodzę do wniosku, że nawet wyimaginowany dialog z Jaśkiem nie ma sensu.
Chwiejnym krokiem chłopina wraca do domu. Strasznym wzrokiem omiata izbę. Odtrąca talerz podsuwany przez matkę. Z nienawiścią spogląda na ojca. Przypominają mu się docinki znajomych, że baby nie ma.
- Przez was żem się nie ożenił! - rzuca w stronę rodzicieli i pada na świeżo pościelone łóżko.
A jednak ból istnienia...
Nikt już nie krzyczy. Matka sprząta rozlaną zupę, ojciec kuśtyka w stronę ławki przy piecu, a Jaśko śpi. Dom, przyzwyczajony do hałasu, chłonie tę rzadką tu ciszę.
Matka przekręca jeszcze klucz w drzwiach, bo każdą klatkę, nawet własną, trzeba dobrze zamknąć. Z więzienia przecież nie ma ucieczki.
I tak wędrując tym moim korytarzem, nie zauważyłam, że deszcz przestał padać.

W drodze powrotnej dostrzegłam go jeszcze, korytarz myśli moich... Ciągnął się niczym opar wódki za Jaśkiem. Nie chciało mi się jednak już w niego wstąpić. Córeczki biegły, a ja za nimi. Przed nami widać już było plac zabaw.
A w domu niespodzianka! Piękna i słodka przesyłka od pięknego człowieka. Dziękuję Ci, Ewo:))) 

Myszki i rybka własnoręcznie wydziergane przez Ewę:)
Brakuje małej czarnej myszki, bo kot nie pozwolił jej sobie odebrać:)
 Gryzonie od razu rozpierzchły się po domu.




 Kocie, zostaw kotka!

Czarna myszka - miłość Kitka:)

 Podchody do Różowej Opakowanej:)




 Jesienny spacer





 Nocne ulepki na kiermasz szkolny:)


Chcę do lata...

sobota, 11 października 2014

Myszy, młotek i liście

Myszy biegają po mieszkaniu. Kryją się po kątach, za kwiatkami, w ubraniach... A takie śliczne, milutkie, kolorowe:))) Jedna wczoraj nawet poszła do szkoły.
Przybyły w czwartek, wyposażone przez ich twórczynię Opakowaną w pyszny prowiant. Tak im tak dobrze było w bąbelkowej kopercie z zapasem słodkich batoników, że aż się rozmnożyły i zamiast trzech są cztery:)))
Myszki wzbudziły zachwyt wszystkich mieszkańców naszej dziupli:)


Kawa w miłym towarzystwie. Słodkości od Opakowanej:)


 Próba uchwycenia kotka z myszką.


 Próba uchwycenia kotka bez myszki.


Myszki można kupić w Domu Aukcyjnym Tymianek's.
I jest też dzieło Artystki z Wielkopolski - Hany. Piękne!!!!! Na żywo piękniejsze:)
Na razie stoi na szafce w pokoju, w którym spędzamy najwięcej czasu, w towarzystwie smoka i jaszczurek malowanych na korzeniach, wygranych przez moje dzieci w konkursie na portret Chaberka, też autorstwa Hany:))) 
  

Smoka bardzo polubiła metalowa kurka.



Wspaniałe to dzieło zawiśnie zapewne nad maszyną do szycia babci, którą nazywam Singerką, chociaż nią nie jest. Młotek i śrubka pasują do  niej:)



Maszyna nie była jeszcze poddana renowacji, o którą aż się prosi. Na razie zastanawiam się, jak to zrobić.



 Na razie wisi nad nią obraz, który  bardzo lubię.



  A te drzewa za oknem też lubię. 





 W wolnych chwilach suszę liście.



Pozdrawiam:)

wtorek, 7 października 2014

A jesień ma kocią mordkę

A u nas jesień ma kocią mordkę, jedno oko przymglone, mięciutkie futerko. I wcale nie jest ruda ani żółta. Nic sobie nie robi z tego, że jest właśnie jesienią dla nas, w nosie ma złoto i brązy, dzianinę, kasztany. W ogóle nie jest glamour. Dziecinna strasznie jak na tę porę roku. Nie zachowuje powagi. Miauczy słodko, kiedy chce jeść. Uwielbia się bawić. Ta jesień jest właśnie taka:)
Wiesz, że już zawsze będziesz kojarzyć się nam z jesienią?
Witaj w domu Maleńki:))))))))))



Zwierzęta! Cel nienasyconej ciekawości, egzemplifikacje zagadki życia, jakby stworzone po to, by człowiekowi pokazać człowieka, rozkładając jego bogactwo i komplikację na tysiąc kalejdoskopowych możliwości, każdą doprowadzoną do jakiegoś paradoksalnego krańca, do jakiejś wybujałości pełnej charakteru. Nieobciążone splotem egzotycznych interesów, mącących stosunki międzyludzkie, otwierało się serce pełne sympatii dla obcych emanacji wiecznego życia, pełne miłosnej współpracującej ciekawości, która była zamaskowanym głosem samopoznania.

B. Schulz

sobota, 4 października 2014

Matka wiesza pranie

Piękny, pogodny ranek. Piję nieśpiesznie gorącą kawę i gapię się sobie za okno. A tam bloki. Jeden z boku, drugi naprzeciwko, zaraz za małym, ładnym skwerkiem. Patrzę na ten drugi, bo wygodniej. O, znowu wyszła... Dorodna kobieta o obfitych piersiach, rozłożystych biodrach, w jasnej, cieniutkiej, różowej bluzeczce. Wczoraj o świcie pojawiła się na balkonie w samej bieliźnie. Biały biustonosz o szerokich fiszbinach niemal zlewał się z jej ciałem, bujnym niczym dobrze wyrośnięte, drożdżowe ciasto. Przeciągała się leniwie i rozglądała wokół. Ziewnąwszy przeciągle, wróciła do swojego mieszkania i zamknęła drzwi.
A teraz rozwiesza pranie. Mocno strzepuje, rozkłada sobie na piersiach pojedyncze sztuki, nawet koce, dokładnie wygładza fałdki, znowu strzepuje, rozwiesza, ściąga ze sznurka, jeszcze raz gładzi, znowu rozwiesza... Rzetelnie, z powagą i szacunkiem podchodzi do tej czynności. Różowa bluzeczka połyskuje, ciemne włosy zaczesuje palcami za uszy, kołysze biodrami. Spogląda w dal, jest zamyślona. Znowu rozkłada na piersiach pod brodą jakąś kolorową szmatkę, może to dziecięce przescieradełko albo coś podobnego. Jeśli jest matką, to matką archetypiczną, matką - rodzicielką, matką – żywicielką, świadomą swojej doniosłej roli, niezłomną. Z pewnością z namaszczeniem nalewa zupę i nigdy nie spóźnia się po dziecko do szkoły. To płodna bogini domowego ogniska, ciepła, przytulna, oddana...
Dopijam kawę i lecę rozwieszać swoje pranie. Wyszarpuję wilgotne ubrania z pralki do miski. Zakładam gruby sweter z lumpeksu, taki specjalny do wyjścia na balkon, i czapę zakładam, właśnie z choroby wyszłam i niespieszno mi do następnej. Patrzę w lustro - wyglądam jak jakiś Kozak naddnieprzański. Wymachując miską, wychodzę na mój mikrobalkon i wieszam jak leci. Nie strzepuję i nie wygładzam. Niech wiatr wygładza. A wieje dziś, że ho ho...
Z tej strony mieszkania też jest ładny widok, drzewka, ławeczki, plac zabaw, a za tym wszystkim blok, taki sam jak nasz. I widzę okna kuchenne, przysłonięte krótkimi firankami. A przy nich siedzą ludzie.  Niektórzy pewnie piją kawę i patrzą, jak matka-Polka -Kozak naddnieprzański wiesza pranie.
Ciekawe, co sobie myślą...