niedziela, 23 marca 2014

Moje dzieci

Dzieci są tak twórcze, że aż czasami wyłażą mi oczy ze zdziwienia. Uwielbiam słowa, które wymyślają. Biczuję się w myślach, że ich nie zapisuję. Niedawno Najmłodsza, widząc, że wypadło jej żółtko z jajka na podłogę, krzyknęła: "O! Moje zielonko!". Średnia, będąc w jej wieku, krzesło przemianowała na "usiądełko". Już nie mówię o stworkach typu:  "idłam", "pódłam", "wziąłam"...
Kreatywność dziecka wyrażana jest na wielu płaszczyznach. Podsłuchuję często, jak dziewczynki wymyślają, piosenki, zachwycam się doborem kolorów i pomysłami, kiedy rysują.
Nie chciałabym zabić w nich spontaniczności tworzenia. W swoim czasie przeczytałam mnóstwo artykułów, kilka książek na temat wychowywania potomków. To co wyczytałam, przefiltrowałam w sobie i jakoś poukładałam. Zdobytą wiedzą, mądrymi radami, dobrymi wzorami, a przede wszystkim intuicją kieruję się, organizując czas moim pociechom. 
Przede wszystkim zawsze mają dostęp do kredek i kartek, tudzież do innych materiałów niezbędnych do tworzenia - taśmy, piórka, filc... Kiedyś w zasięgu ich małych rączek były też nożyczki (bezpieczne dla dzieci, oczywiście), ale jak zaczęły strzyc się na potęgę, sympatyczne te narzędzia powędrowały na wyższą półkę i są teraz używane tylko pod okiem rodzica.
Nie przeszkadzam w zabawie, jeśli dziewczynki są mocno w nią zaangażowane. Obiad musi czasami poczekać.
Podrzucam dziewczynkom duże arkusze papieru, pudełka kartonowe. Kolekcjonuję rolki po papierze toaletowym, buteleczki po lekarstwach, guziki... Wszystko może się przydać.
Kiedyś mi się zdarzało po nocach przygotowywać ciekawe zadania dla córeczek. Dzieci były przeszczęśliwe, matka przemęczona. Teraz wiem, że warto jest pozwolić dzieciakom się ponudzić, bo z nudy rodzą się ciekawe pomysły. Dzięki niej rozwija się wyobraźnia, kreatywność.
Pozbyłam się telewizora. Gdy zauważyliśmy z mężem, że stał się bardzo ważnym domownikiem, odłączyliśmy go i zamknęliśmy w szafie. Na początku  trudno było przyzwyczaić się do jego braku, ale teraz nikt o nim nie myśli nawet. Bajki można przecież obejrzeć w Internecie.
Kiedyś strasznie zżerała mnie ambicja bycia supermatką, która da dzieciom wszystko, co najlepsze, w miarę swoich możliwości, a szczególnie swój czas i poświęcenie. Czytałam na okrągło książeczki, rozmawiałam, dbałam o wszechstronny rozwój, zapominając totalnie o sobie. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że młodszym córeczkom nie jestem w stanie poświęcić tyle czasu, co najstarszej, która mając dwa i pół roku znała literki, nie mówiąc już o liczeniu czy kolorach. Podzieliłam się swoimi niewesołymi myślami ze znajomą profesor, osobą niezwykle mądrą, którą bardzo szanuję. Powiedziała mi, że kiedy poszła do szkoły, nie znała ani jednej litery. 
Odpuściłam. Widzę, że dzieci, mimo iż nie staję może jak kiedyś na wysokości zdania, są nadal szczęśliwe. A ja, tak jak kiedyś nie miałam na nic czasu, tak i teraz go nie mam:)




środa, 19 marca 2014

Mieć w sobie dziecko

Kiedyś byłam bardzo spontaniczna. Oj, bardzo. Nie zawsze, ale w pewnych sytuacjach tak. Bywało to niebezpieczne, szczególnie w dzieciństwie. Gdzieś mi się ta spontaniczność zapodziała. Coraz mniej szaleństwa, dziecięcej radości z tego, co dobre, miłe, wartościowe.
Pamiętam, że będąc dzieckiem, obiecywałam sobie, że jak już dorosnę, zrobię to wszystko, czego wówczas pragnęłam, a nie miałam  możliwości, żeby to osiągnąć. Szczególnie chodziło mi o pewien tajemniczy strych, na który nie prowadziły żadne schody ani drabina. Trzeba było wejść na stół i się podciągnąć. Nie dałam rady. Jak już mogłam, to tego strychu już nie było.  No i tak jakoś zatraciłam to dziecko w sobie.
Chociaż nadal jest we mnie ciekawość świata i ludzi, to ci ludzie denerwują mnie coraz bardziej. I chęci brak, i sił... Świadomość tego jest męcząca, ale i motywuje do pracy nad sobą. Tym bardziej, że kiedy człowiek zaczyna się zbyt mocno nad sobą roztkliwiać, życie daje mu kopa, albo widzi kogoś, kto ma dużo gorzej. Przynajmniej ja tak mam. Wtedy na nowo doceniam swoje Szczęście.
Niedawno usłyszałam gdzieś słowa, że ludzie lubią użalać się nad sobą, a powinni powstać z kolan, dostrzec wszystkie pozytywy. "Powstać z kolan" - piękna metafora. Ja tak staram się powstawać każdego dnia. Mam dla kogo, więc muszę. I to jest piękne.
Taki mam plan - odnaleźć w sobie zagubione dziecko i zaopiekować się nim. Bardziej otwierać się na ludzi, częściej się śmiać, rozwijać pasje...





wtorek, 18 marca 2014

Zaczynam(?)

Koniec zimy - czas na zmiany? Chyba czas najwyższy. Gdy coraz większy marazm, gdy coraz trudniej rano wstawać, kiedy czasem chce się uciec, ale nie ma dokąd.
Może to początki depresji... Może, ale się nie dam. Własnie słodkie "mama" rozwiewa wszystkie czarno-szare myśli.

Przerwa na utulanie.

Nie, to nie depresja poporodowa. Chyba mam za duży staż bycia matką. To chyba raczej bezsilność, zmęczenie, zniecierpliwienie. Przeprowadzka z małej dziury, w której jednak były perspektywy rozwoju zawodowego, a nawet nie perspektywy, ale rozwój, do większej, w której na horyzoncie na razie nie widać żadnych perspektyw.
Ten blog to dla mnie dodatkowy obowiązek, który sama sobie nakładam i zamierzam wypełniać go z przyjemnością. Czy to dobry krok ku temu, żeby coś wokół siebie zmienić, to się okaże.