środa, 26 sierpnia 2015

Czasami wie tylko noc

Noc wie. Noc widzi, kiedy otwieram drzwi na balkon, Wszyscy śpią. Ciemność w pokoju jest gęsta, przesycona oddechem, zapachem, ciepłem. Oddaje to wszystko na zewnątrz. Przenika ją chłód, świeżość. Stoję przy drzwiach balkonu tak długo, aż robi mi się zimno. Patrzę przed siebie w czarne okna. Jestem pewna, że za niektórymi z nich stoją ci, którzy też nie śpią. Czuwają, kontemplują bezsenną samotność.  Patrzą na mnie zdziwieni, że jest ktoś taki, jak oni. I stoi w ciemności niczym duch, patrząc w oczy nocy.

Ciemne oczy nocy u niektórych budzą strach. Jest w nich głębia, przepaść taka ogromna, bezmiar... I nadzieje, oczekiwania, modlitwa. Są czarne, czarne jak jej suknia. Ciężka suknia utkana z lęków, które spać nie dają.

Nie dają, nie dają spać... Niemal słyszę echo myśli moich. W tej ciszy myśli jak ptaki tłuką się po mieszkaniu, obijają o ściany i wylecieć nie mogą. Drżące ptaki... Nie wybawi ich noc.

Cóż może przerwać to nieznośne trwanie-czuwanie?  Krzyk ostry, tak bardzo, że gwiazdy można ścinać nim jak nożem. Gwiazdy dalekie i chłodne jak metal. Zbieram się do krzyku i tłumię go, tłumię...

Ręce zaciskam w pięści i zęby zaciskam, bo to niełatwe jest.  Niełatwo jest stłumić taki krzyk.

Przeklinam wtedy świętą ciszę nocy, której przerwać nie mogę. Ta cisza moja ukochana nienawistna się staje. Nieznośna jak ucisk w gardle.

Czekam na dzień. Czekam do rana.

Nie lubię takich nocy niespokojnych, takich chwil, kiedy czuję, że wzbiera we mnie kumulowany gdzieś głęboko niepokój, stres, że jeżeli te złe emocje nie znajdą za chwilę ujścia, to pęknę na milion kawałków. Czasami pękam.


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Namolny wrzesień i zdjęcia zamiast pieca

Goście pojechali.  Patrzę w stronę, w którą poszli, a tam tańczą już jesienne liście. Wrzesień wpycha się do drzwi. Każe mi nowe zeszyty kupować, i bloki, i kredki... Plecaki szykować, bluzeczki, rajstopy, skarpetki... 

Poranki są chłodne. Chętnie bym w piecu napaliła, gdybym go miała. Nie mam, więc chodzę w ciepłym szlafroku. I myślę sobie o tym wrześniu. Co to będzie, co będzie?

A żeby sie ogrzać, oglądam zdjęcia wakacyjne. A tych zdjęć tysiące. Chętnie bym Wam je wszystkie pokazała. I zamek, i kopalnię soli, i kopalnię kredy... Pokażę jednak te, do których uśmiecham się szczególnie. Tak, uśmiecham się do zdjęć. A cóż w tym dziwnego?:)))

Jak tu się nie usmiechnąć na wspomnienie spotkania z Ewą2 - autorką bloga Ziarenko maku
Pewnego dnia w Krakowie... Widziałyśmy się pierwszy raz i przegadałyśmy ze sobą dwie godziny, pijąc koktajle odchudzające. 


Jaka jest Ewa? Widać ją w tle.  Elegancka, urocza, interesująca, otwarta... Pięknie się uśmiecha. Spotkanie z Nią było ogromną przyjemnością i jestem pewna, że kiedyś to powtórzymy. Nie raz. Tak, Ewo. Nie wymigasz się:)

A to zdjęcie okna słynnego Zielonego Domu blogerki Miki z Pastelowego Kurnika. Na klamce wisi ptaszek - dzieło Marii.
Tam, przy tym oknie, spędziłam cudowne chwile z Miką i Orszulką z Orszulkowa:) 

Od Miki bije takie ciepło, że przy niej w chłodne jesienne wieczory nie trzeba pieca rozpalać. Ma piękne, mądre oczy i miły głos. Właśnie tak ją sobie wyobrażałam. Za to Orszulka jest zupełnie inna od obrazu, jaki sobie w głowie stworzyłam. Zamiast miłej, ale poważnej damy, ujrzałam przemiłą, wrażliwą dziewczynę. Orszulka jest baaardzo dziewczęca i sympatyczna. Poznałam jej cudowną rodzinę. Cały czas jestem pod wrażeniem...

Przyjaciel Miki - pies Tropik jest... Śliczny, to mało powiedziane. Wybaczył mi, że nastąpiłam mu na łapkę zaraz po przekroczeniu progu domu. Cichutko warknął, ale nie ugryzł:)

Jak ich tam wszystkich zobaczyłam, wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Jako że jestem z natury nieśmiała, raczej nie byłam duszą towarzystwa:)

A to sernik na zimno CudARTeńki, który zjadałam ze smakiem. Jaki pyszny był!

Arteńka - każdy wie, że to Cud:) Gościła nas u siebie, pokazała ciekawe miejsca i najbliższą rodzinę. Przegadałyśmy wiele blogowych i pozablogowych spraw. Tak na poważnie. Dziękuję Ci, Arteńko:)

Po oczach mozna poznać człowieka. Arteńka ma dobre oczy.

Każda z nich ma dobre oczy.

Wakacje się prawie skończyły i na następne podróże trzeba trochę poczekać. Jeszcze nie wiadomo dokąd i kogo tam spotkamy.
A żeby czekanie się nie dłużyło, można zjeść dżem od Miki i Orszulki. Och...
Można też w towarzystwie kurki od Ewy2 pooglądać zdjęcia od Arteńki.
Można pisać bajki... Jedną już napisałam. Baśń o Rudyniu, którego stworzyła blogerka Maria. Kto nie zna bloga Marii, ten nie wie, jakie ona cuda tworzy.
Maria jest niezwykła! Kiedy zaproponowała mi współpracę, byłam ogromnie zaszczycona. 

A bajkę o Rudyniu można przeczytać właśnie na Jej blogu. Zapraszam:)

niedziela, 9 sierpnia 2015

Domie złoty...

W czasie podróży Kalipso ogarnia entuzjazm. Skacze na fotelu samochodu, pokazuje palcem wokół, co tam ciekawego wypatrzyła. Krzyczy, piszczy, zachwyca się. Dzieciaki rozbawione podążają wzrokiem tam, gdzie mama wskaże. A tu samolot leci, a tu chmurka taka, a tam domek zabawny, a tu to, a tu tamto... A ten food taki fast, a ta kawa taka hot... Tyle radości! Mąż patrzy zdziwiony i połapać się nie może, o co jej chodzi, tej Kalipso. Niby zrównoważona na co dzień...

Ona sama nie wie, o co jej chodzi, chociaż trochę się domyśla. Ten entuzjazm, którym można obdzielić całą gromadę kibiców Jagiellonii, to nie tylko radość prowincjuszki, która  w wielki świat się wyrwała. To przykrywka. Kalipso boi się podróży i próbuje zagłuszyć swój strach. Jak już dotrze na miejsce, to pada oklapła i osowiała na łóżko, fotel, krzesło, cokolwiek... Szczęśliwa, że już po, ale wyczerpana tym entuzjazmem swoim nerwowym. A jeszcze zwiedzanie czeka, poznawanie...

 A trochę podróży już w swoim życiu odbyła. W tym jedną wielką zagraniczną. Dla Kalipso wielką, ale dla innych bardziej doświadczonych podróżników ta podróż to byłby pewnie śmiechu wart epizod. Nie odbierajmy jednak Kalipso tej radości wynikającej z poczucia, że jedną wielką podróż przeżyła. Niech ma, niech się cieszy, niech wspomina...

Oj, wspomina to wędrowanie... I jak stała później na wielkim placu pośrodku dużego, europejskiego miasta z buzią rozdziawioną, a członkowie ruchu Hare Kryszna nakładli jej do tej otwartej buzi słodkiej papki z bananami. I tak stała nakarmiona słodką papką, wzruszona i zadziwiona, a wokół niej przelewała się rzeka ludzi o różnych kolorach skóry i mówiących w różnych językach. Stała niczym na wieży Babel, świat wirował, bezdomni tańczyli, a siedzący nieopodal dziwak z uszami rozciągniętymi przez wielkie koła uśmiechał się przyjaźnie. Kiedy pierwsze oszołomienie minęło, ruszyła do przodu, by zwiedzić to miasto, kraj... Przez chwilę wydawało jej się, że ogląda kulisy świata, że tam niebo jest jakby bardziej niebieskie, róże czerwieńsze, ludzie weselsi... Dzikie króliki niemal jadły jej z rąk. Aż nagle zrozumiała, że te króliki wcale nie są dzikie. Morze Północne było zimne i wyrzuciło na brzeg martwego ptaka. Na ulicach handlarze o zmroku nagabywali: "Koka, ekstazy, hasz?". Trochę podobnie jak na Madro w B. - "Wodka, spiryt?" Niby podobnie, a jednak inaczej.  A potem poznała autochtonów i musiała stwierdzić, że mili z nich ludzie. Otwarci, przyjaźni, gościnni. Ta podróż z pewnością nie była zła. Wiele ją nauczyła.

Tylko wtedy Kalipso była trochę młodsza. Entuzjazm, który jej towarzyszył podczas tamtego wędrowania w dalekie strony (a kawał drogi przebyła autostopem:)) wynikał raczej z radosnych pobudek, nie ze strachu.

A teraz, chociaż wie, że trudy podróży są hojnie nagradzane w postaci wspaniałych  ludzi spotkanych na drodze, pięknych miejsc i widoków, cieszy się, że jest w domu.

Domie złoty...


A kogo spotkałam w czasie wojaży, opowiem w następnym poście:)

Na piaskach Pustyni Błędowskiej...
 Liski pustynne
Zamek Ogrodzieniecki