niedziela, 22 lutego 2015

Bunt "lalki" i wizyta CudARTeńki

Wczoraj...

Zbuntowałam się i wyszłam z domu na całe dwie godziny. A mogłam inaczej się zbuntować, lepiej. Położyć się spać przez ten czas. Pewnie wyszłoby mi to na zdrowie. Położyłam się wprawdzie po akcie buntu, ale to była już konieczność.
Szłam po ulicach, chodnikach i wsłuchiwałam się w odgłosy miasta. A było czego słuchać, jak zwykle, bo miasto ma zawsze dużo do powiedzenia. Wszystko rozmawiało ze wszystkim. Samochody warczały na siebie, gołębie gruchały, mała sikorka ćwierkała na krzaku derenia, a dereń stał godny jak krzew gorejący.
Gdy przechodziłam między blokami, naprzeciw mnie wyszła niewysoka blondyna po przejściach. Duży dekolt odsłaniał blade, zmarznięte piersi. Usta lekko fioletowe z jednej strony. Lekko wzdęty brzuch. "Hej, lalka, poczęstuj papieroskiem"- rzekła namiętnie wprost do mego ucha. Oceniłam stopień trzeźwości. Wysoki, nawet bardzo wysoki... Ale to nieważne! Tak ładnie mnie nazwała, że aż żałowałam, że papierosków nie mam. Poczęstowałabym, a co! No, ale nie mam i już! "No nie mam!" - krzyknęłam, czmychając, bo zauważyłam  wesołych osiedlowych chłopaków, gotowych przyłączyć się do naszej rozmowy. A u nich stopień trzeźwości... Hmmm...
Lalka - bardzo ładnie. Lalka - Papusza. Takie to poetyckie:)
I szłam tak tymi ulicami. Ja - lalka. Wszyscy gdzieś gnali, załatwiali jakieś sprawy, mieli wyższe cele, a ja tylko bunt swój niosłam.
Weszłam nieśpiesznie do kilku sklepów, pooglądałam książki na wystawie. Mijałam kolejnych rowerzystów, kolejne dziewczyny w rozpiętych wiosennie ramoneskach. Tak... Świat wyglądał wiosennie, a mnie było zimno mimo czapki, szalika i ciepłej kurtki. Czułam, że ten świat jest jakby za szybą. Nie mogłam go dotknąć, a chciałabym znów poczuć, jak to jest być krwinką czerwoną w organizmie... Też gnać i sprawy załatwiać. I tak mnie na chwilę coś w sercu ukłuło.
Powlokłam się do domu. Moje maleństwa zajęte były grą planszową. Najmłodsze, co oczy ma jak małe niebieskie jeziorka, przybiegło na chwilę do mamusi i pognało z powrotem. Przytuliłam spojrzeniem i poszłam zagrzebać się w kołdrach i kocach na następne dwie godziny.
Ciekawe, czy ktoś zauważył mój bunt?
A teraz, wycierajac mimochodem lekko zasmarkane, małe nosy, wspominam niedawny przyjazd CudARTeńki. I myślę sobie, że to naprawdę CUD. Niedawno rozmawiałam z Ewą, później siedziałam przy swoim własnym stole z Arteńką. A odnalazłysmy się przez internet. No cud:)
Arteńka jest przesympatyczna. Jest w niej dobroć i delikatność, jaką widać na jej blogu, a jednocześnie to osoba bardzo pomysłowa, szybka w działaniu i taka... prawdziwa. Nie jakaś tam kosmitka:) Chociaż komórki nie używa... Czas, który miałyśmy na to spotkanie, a było go niestety niewiele, minął nam bardzo szybko, za szybko. Następnym razem inaczej to sobie zorganizujemy:)
Arteńko, dziękuję Ci za te odwiedziny i za cudne podarki:))))

A tak zostaliśmy obdarowani...
Haft matematyczny:)

:*

niedziela, 8 lutego 2015

Jak ryba w wodzie

Piątek
Jakoś tak mdło na dworze. Błoto, kałuże, wilgoć... Nie chce się wychodzić z domu, a tu biegi poranne trzeba uprawiać. Odstawic przychówek w różne miejsca, wrócić, zrobić, co trzeba i znowu biec . Czuję się jak akara marońska, która nam się kiedyś rozmnożyla. Jak ona dbała o te swoje małe kuleczki, które rosły w oczach, aż nabrały w końcu rybich kształtów. Brała je do pyszczka, potem wypluwała. Wszystkie po kolei. A później od nowa. I ja tak dzień w dzień to samo, żeby ten narybek w końcu popłynął na szerokie wody. Wyobrażam sobie, ze jestem rybą, która skacze na swoim ogonie po chodniku. I na chwilę robi się raźniej.
I w domu też mdło. Duszno. Otwieram szeroko drzwi na balkon i łapię powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Dookoła ludzie w swoich akwariach, maskuja się firankami, ale i tak ich widać. Gniotą kluski, zmywaja blaty stołów, karmią niemowlęta, później pędzą na zapupy. Sąsiadka, co ma zacięte usta, wyjrzała dziś rano zza drzwi, gdy moje dzieci śpiewały przy wychodzeniu. Zapachniało jej mieszkaniem. Specyficzny zaduch. Wyjrzała, spojrzała nieprzyjaźnie i się schowała.
- Sąsiadko, chciałam cię przywitać w ten mdły poranek. Nie zamykaj drzwi! Dziewczynki za głośno śpiewają? To nie rybki przecież. Wesoło im.
Pogadałam tak sobie w duchu, uciszając dzieci, ale nikt nie chciał słuchać, ani one, ani sąsiadka.
Ludzie nie patrzą sobie w oczy. Czasem spojrzenia prześlizgują się po twarzach, ale oczy omijają. A kiedy jednak niechcący spotkają się wzrokiem, robi się niezręcznie, jakby ktoś chciał w duszę zajrzeć.
Po ulicach oprócz zwyczajnych zjadaczy chleba, wędlin i czasem łososia norweskiego chodzą też rybony, które zjadaja młode. Maskują się dobrze. Trzeba na nie uważać, są bezwzględne. Akara strzegła swoje maluchy, ale i tak je podjadały. A dzieci księżniczki z Burundi? Wszystkie pożarte przez glonojady. Dorosłe osobniki też mogą być podgryzane, tak jak niebieski welonek, któremu drapieżniki zjadły jego piękny ogon. Został sam korpus... 
Niebo zapłakane. Może to z powodu tego rannego gołębia, który siedział na parapecie. Napuszył się, schował głowę w pióra, drżał. Pobiegłam zamknąć kota i przygotować coś, jakiś plaster, bandaż, stary ręcznik... Sama nie wiem co. Obawiałam się, że mnie podziobie, ale jak wróciłam do okna, już go nie było. Została plama krwi. Wybiegłam na balkon, żeby spojrzeć w dół. Nie znalazłam jednak pierzastego ciała. Może poleciał? Ostatni lot, a może nie...
Na szybach mojego akwarium glony i ślimaki. Tak trudno czasem je umyć, strącić paskudy, które psują widoczność, zabierają tlen.
Za oknem wciąż czerwieni się plama gołębiej krwi.
Zza chmur jednak wygląda słońce. Niech no tylko zrobi się cieplej. Umyję szyby i znowu będzie przejrzyście.
Sobota
Dzisiaj był bal karnawałowy u przedszkolaków. Cała rafa koralowa:)
Niedziela
Ale za to niedziela,
ale za to niedziela,
n
iedziela będzie dla nas!