niedziela, 21 czerwca 2015

Czerwcowe wspomnienie o babkach majowych

Bzy już dawno przekwitły. Wpatruję się w liście i gałęzie. Chcę je zobaczyć. Maleńkie babuszki wśród gałęzi. Ten smętny korowód babek majowych, które śpiewają w mej głowie: "Wszystkie nasze dzienne sprawy przyjm litościw Boże prawy...".

Maj na wsi był zawsze wyczekiwany przez stare kobiety. Kiedy tylko nadchodził, szły wystrojone drogą wśród bzów na nabożeństwo majowe. Ich odświętne spódnice były tak sztywne, że wiosenny wiatr nie miał tyle siły, aby je poruszyć. Roznosił jedynie woń, jaką roztaczały wokół siebie babki, woń naftaliny, kuchennego zaduchu, kwiatowych perfum i przemijania.

Szły jedna za drugą, posępne, chociaż dałabym sobie rękę uciąć, że w głębi duszy  były bardzo zadowolone. Dostrzegałam radość w zamglonych oczach. Spotykały się oczywiście przy różnych okazjach, przysiadywały na ławeczkach, przystawały ze sobą przy płotach, ale spotkanie na nabożeństwie majowym było usankcjonowane modlitwą, miało wyższą rangę. Na te spotkania przychodziły wszystkie.

Nabożeństwo odbywało się w jednym z domów w środku wsi w specjalnie przygotowanej do tego celu izbie. Na honorowym miejscu stał stół przykryty białym obrusem, na nim obraz Matki Boskiej o twarzy tak pięknej, że małe dziecko, jakim wówczas byłam, nie mogło oderwać od niej wzroku. Obraz miał złote ramy. Paliły się świece, w wazonach stały kwiaty. Za obrazem pyszniła się meblościanka, a na niej miśki, figurki, kryształy...

Babki siadały na ławkach przykrytych czystymi chodnikami. Wszystkie na ławkach, bo na wersalce było za nisko. Wzdychały i gadały. Każda przecież o czymś słyszała, każda miała coś do powiedzenia, a jeśli któraś mówić nie chciała, to mogła chociaż głową pokiwać. Czas mijał wolno, przyjemnie.

Pamiętam, jak jedna z nich, trzymając gałązkę bzu w rękach, powiedziała, że człowiek jest jak kwiat, bo rodzi się, rozwija z pączka, a potem więdnie i umiera. Te słowa wywarły ogromne wrażenie na jej towarzyszkach. Spuściły głowy, zamknęły się w sobie, skurczyły zszarzały, niemal spopieliły.

Nabożeństwo rozpoczynano litanią loretańską. "Módź się za nami, módź się za nami..." - powtarzały kobiety. Później słuchały ze skupieniem, jak prowadząca czytała historie uzdrowień z Rycerza Niepokalanej. Jeszcze zdrowaśki i pacierz. Potem wychodziły przed dom i przed rozstaniem śpiewały Panience na dobranoc "Zapada zmrok, już świat ukołysany...". I rozchodziły sie do swoich domów. I zapalały się światła w ukołysanych śpiewem chatach...

Najświętszej Panience chyba podobały się te pieśni, bo zaczęła zabierać do siebie babki majowe.  Pamiętam, jak zmarła pierwsza, najstarsza. Ostatnia wyszła z nabożeństwa. Przysiadła na ławeczce na przystanku autobusowym, żeby odpocząć i wtedy usłyszała z góry: "Chodź!". Znaleźli ją, kiedy było już ciemno. We wsi rozległ się krzyk, że umarła...  Poszłyśmy tam z babcią. Były tam wszystkie majowe babki. Zapalona gromnica oświetlała przygarbioną postać siedzącą na ławeczce. Pamiętam jej profil do dziś. Stare kobiety patrzyły na nią i modliły się.

A jej dusza, lekka i zwinna jak młoda dziewczyna, bo dusze się nie starzeją, wędrowała radośnie do nieba, śpiewając: " I tym, co dzisiaj zasną raz ostatni, Panienko, daj szczęśliwą, dobrą noc".

Później co jakiś czas zasypiały kolejne. Zostawiały swoje chore, spracowane, ciężkie jak tułuby ciała. Zostawiały je z ulgą i ulatywały wysoko, wysoko...

 Prawie wszystkie przeżyły swoich mężów, bo jakże inaczej. Chłop na wsi orał pole, rąbał drzewo, ale zupy sobie nalać nie potrafił. W domu trzeba było go obsłużyć, przygotować ubranie, jedzenie, pościelić łóżko... Dobre żony nie mogły pozwolić sobie na wcześniejsze umieranie, musiały najpierw pochować mężczyzn.

Kiedyś jedna z babek majowych przysiadła się do mnie w autobusie, którym dojeżdżałam do szkoły. Trochę zawstydzona wyznała, że nie wie, co to jest miłość. Tyle się mówi o tej miłości w telewizji, w serialach, a ona nie wie, o co chodzi. Przed ślubem widziała męża dwa razy. Ojciec kazał iść za mąż i już. Przeżyli razem tyle lat... Czy to miłość? Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, bo... nie wiedziałam.

Odeszły już wszystkie tamte babki, ale pojawiły się nowe. Ich córki i synowe, które nie chodziły kiedyś na nabożeństwa, bo w tym czasie doiły krowy, zamykały kury w kurniku, zaganiały dzieci do domu, niegdyś młode i gibkie z ukosa patrzyły na swoje stare matki i teściowe, a  stały się do nich tak bardzo podobne. Tradycja przetrwała. W maju ciągle słychać śpiewy babek majowych. Te współczesne wprawdzie noszą legginsy, niektóre nawet uprawiają nordic walking, a może nawet wiedzą, co to miłość,  wszystkie jednak  tak samo czekają na maj.

A ja patrzę w bzowe liście i patrzę...

Chodziłam na nabożeństwa majowe jako dziecko ze swoją babcią, ale któregoś pięknego dnia i  ona uleciała. A kwitły wtedy bzy...

Śpiewasz tam, babciu. Wiem, że śpiewasz...

 Opuszczone gospodarstwo na wsi pod Białymstokiem. Opuszczone i zapomniane...