poniedziałek, 25 stycznia 2016

Igła

W koszyczku z nićmi trzymam stary naparstek. Mam taki koszyczek, jak babcia, bo wszystkie babcie mają koszyczki. A w nich szpulki, szpuleczki i poduszeczki na igły. Poduszeczkę - pomidora też mam. Najeżona strasznie i ostra.

Moja babcia miała mnóstwo kolorowych nici i kłębków włóczki.  Wyszywała, szydełkowała. Po jej śmierci te kłębki długo zaskakiwały swoją obecnością.  Wyskakiwały z szafy, z półek i kątów, jak piłki. A przecież trzymała porządek w swoim nicianym królestwie. Skąd się brały? Pewnie zrzucała je z góry kotom  i dzieciom do zabawy.  A ja  ich strasznie potrzebowałam, tych włóczek i nici. Robiłam z nich głowy dla lalek, włosy. Szyłam, wyszywałam albo tylko oglądałam.

Igły kłuły palce. Do krwi. Trzeba ich było pilnować, żeby się nie zgubiły. Igła mogła przebić skórę i trafić do żyły. A żyły to sieć rzek czerwonych, fioletowych, niebieskich. W takiej rzece mała igła jest wielka jak belka. I ta ostra belka niesiona prądem czerwonej rzeki mogła płynąć i płynąć, zatrzymać się w jakimś zakolu, narobić wyrw. Mogła też trafić do serca i wkłuć się w nie. A serce nie lubi wkłuwających się igieł. Pękłoby z bólu, zamarło, umarło. Tak jak to się stało jednemu panu według miejscowej legendy.

Igły mogą być niebezpieczne. Ściągają pioruny, jak ta, którą ciotka mojej mamy wbiła przy oknie w czasie burzy. Kobiety na wsi, kiedy nie miały specjalnych poduszeczek, wbijały igły w właśnie w miejsce przy oknie, gdzie tapeta nie przylegała do ściany. Taka igła łatwo wchodziła w odstający papier i zawsze była pod ręką. To było bardzo wygodne, zwłaszcza, gdy został w niej jeszcze kawałek nici. Ta ciotka podobno właśnie tak skończyła szycie i życie. Faktem jest, że przez okno i igłę piorun wpadł do  jej ciała. Poza nim nie zrobił nigdzie spustoszenia. Może jedynie w sercach sierot, które zostawiła.

Wiem, że przed domem mędrcy ludowi wykopali szybko dół i zakopali w nim kobietę aż po szyję, żeby ziemia pioruna piorunem z niej wyciągnęła. Ziemia jednak, milcząc, wzięła w posiadanie to, co jej dano. I wyciągnęła ostatni, jeśli jeszcze sie tlił, oddech, pioruna nie ruszając.

A ja nigdy nie staję przy oknie w czasie burzy.

Szyję sobie, szyję, a w przerwach patrzę w ucho igielne jak w okno.  I widzę moją babcię, i te makatki, które wyszywa. Jedna wisi nad wiadrem z wodą. Woda odwiecznie faluje. Ktoś trącił to wiadro.

- Hej, hej, babciu... -  szepczę. Cisza mi odpowiada. Ona nie słyszy.

Widzę też burzę. I ludzi tłum. Czuję zapach pioruna sprzed sześćdziesięciu lat.

Tyle lat... A co to znaczy dla takiej igły... Jej ucho jest jak studnia bez dna. Pomieści wszystko. Połączy prostym ściegiem ...  


Mnie też tam widać w uchu igielnym. Jak szyję syrenkę.
 Elementy składowe syrenki pochodzą z zestawu kreatywnego, który Pusia dostała w prezencie. A ona jeszcze za mała na takie szycie:)

niedziela, 17 stycznia 2016

Zimowy kryzys ubraniowy i bajkowe obrazki

Koniec listopada.  Wyszłam do pracy wcześniej. Dookoła ponuro, jesień się kończy... Wiatr, drzewa bezlistne, czarne wrony czarno kraczą... A z naprzeciwka idzie wariat.  A może pijany... Chociaż alkoholu nie było czuć. Szedł i złorzeczył miastu. Że biedne, że wszystko w nim stare. Ludzie noszą stare ubrania z lumpeksów. I maja stare używane samochody. Wszystko marność, stare, używane, stare...  Rozpad, zgnilizna, smród... Miasto - truchło. Do kogo mówił? Przez chwilę wydawało mi się, że do mnie. Paltocik miałam nie pierwszej młodości, torebkę też. Pod spodem sweterek z... lumpeksu. A i spodnie takie sobie... Samochodu też nie mam nowego. Zresztą chodzę pieszo, to jakie to ma znaczenie? Zerknął na mnie z przyganą ów człowiek, ale może zauważył nowa czapkę... Minął mnie i dalej ciągnął swój monolog naprzeciw światu i ludziom złym, co mają używane szmaty, domy, auta... Ot, dramat człowieka - pomyślałam. I żeby dopełnić tego dramatu, żeby było jeszcze bardziej ponuro, poszłam do lumpeksu. Kupiłam sobie nowe używane sweterki, bo trzeba ogacić się na zimę, jak sugerowała mi wcześniej Maria:)  Wyszłam z niedużą kolekcją sweterków. Kolekcja nieduża, ale torba pokaźna. Jakiś czas później poszłam jeszcze raz. I w grudniu też poszłam, bo mi się spodobało.

A teraz styczeń. Nie mam co na siebie włożyć. 

Po pierwszym razie. 
 Po drugim. Nie wyłożyłam wszystkiego, bo... No dużo tego:)
Ha! Jest i taka śnieżynka w tych swetrach:)
 Myślalam, że jak dodam do tego czapkę od Gardenii i ten cudny szal od Ewy, to będę ogacona fest.
Gardenia zrobiła czapkę taką, jaką chciałam.
 Szal był już prezentowany na blogu, ale proszę jeszcze raz zwrócić uwagę na detale.
 I pomyślałam, ze jak jeszcze dodam taką czapę oraz inne dodatki zalegające w szafie, to nawet mogę udać sie w podróż syberyjską. Wystarczy na długo.
 Jakaż ja byłam naiwna! Cały czas muszę się dogacać.

Jeden z używanych sweterków posłużył jako tło dla biżuterii podarowanej mi przez Św. Mikołaja. Ta mała rączka widoczna na zdjęciu tworzy dekorację.
 Mikołaj, jako mądry chłop, widząc moja nagłą fascynację sutaszem, nerwowe poszukiwania w internecie i planowanie nauki łączenia tych koralików i sznureczków, wziął i kupił, a potem położył pod choinką. Bardzo dobrze zrobił!
 A skoro tło już było przyszykowane, Pusia wyjęła swoje skarby z tajemnych skrytek i stworzyła takie oto kompozycje, będące ilustracjami do bajek, które można przeczytać tutu i tu.
 Starsza Czarownica - bohaterka bajki napisanej przez Lidię

 Kot Bonus. Wizja artystki:)
A tu inna bajka, mrozem malowana.
To okna  chaty w skansenie w Kadzidle.


                                                           Zimowe pozdrowienia:*