poniedziałek, 10 października 2016

O rozcinaniu węzłów i nowym domowniku

Zapętliło się u nas, zagęściło. Kolejne sprawy niczym jesienne liście spadają na głowę. Nic to! Uzbroiliśmy się w złote miecze i węzły gordyjskie rozcinamy.

Jesień objawiła się niespodziewanie, od razu w pełnej krasie. I pięknie jest, i straszno. Mgliste poranki, mroczne wieczory, ciemne noce... Kaloryfery jednak grzeją i pranie szybko się suszy.

Takie już są te nasze październiki  od zawsze - poplątane. Złe i dobre wspomnienia się w nich mieszają. Coraz mniej jednak czasu na rozmyślania, trzeba mieczem machać, walić na oślep czasami, przeć do przodu.

Jest dobrze. Jest kot. W sobotę gnaliśmy po niego przez deszcz czterysta kilometrów.
Oczywiście ciągle mam obawy, dlatego nie wpadam w euforię. Chociaż  taki cudak z niego.  Chcemy spróbować znowu z kotem. Mam nadzieję, że się uda.

Wszystko, co powyżej, pisałam wczoraj. Dziś już nie mam pewności, że jest dobrze. Czarne chmury czuję nad głową.

Myślałam, że kot mi dzisiaj uciekł. Drzwi wyjściowe były przez chwilę otwarte. Jak to zauważyłam, to zaczęłam go szukać. Nigdzie go nie było. Zbadałam całą klatkę schodową, łącznie z piwnicą. I nic! W panice wróciłam do domu i zaczęłam szykować się do pracy. A on... wyszedł spod łóżka. Ufff!

Do pracy się spóźniłam.

Poznajcie Ryśka:)



 Anioł Stopa czuwa nad nami:)




 Pottery od Dory w ramach akcji Wyrzuta. Dziękuję, Dora:)
 W jesienne poranki pomaga mi ptaszek od Marii.