niedziela, 29 maja 2016

A może by tak wejść na drzewo...

Zieleń osiągnęła już taki poziom, że nie widać, co rusza się pomiędzy gałęziami, kto tam życie buduje, lepiąc kłaczek do kłaczka, patyczek do patyczka. Kiedyś wystarczyło chwycić za konar, podciągnąć się lekko, zaczepić stopą o pęknięcie w korze, wspiąć się... I już było się wśród szemrzącej zieleni, ptaków, kotów. Drzewo jak butelka, która pomieści model żaglowca, zmieści gromadę dzieciaków i ich światy bogate.

Kiedyś spadłam z Drzewa Wisielców. Obtarłam nogę do krwi. Spojrzałam ze złością na mocne, dębowe gałęzie. Nie to nie! Czekaj sobie na swoich wisielców! Dąb nawet nie drgnął, słysząc słowa pyszałkowatej smarkuli. Dalej trwał w wielkimi  majestacie, rozkładając gościnnie ramiona. Nie dla mnie.

Drugi raz spadłam z olchy, którą później zabił piorun. Roztrzaskał ją na drzazgi. Kikut chyba jeszcze stoi ku pamięci. A to było piękne drzewo. Dawało chłodny, przyjemny cień krowom i trawom. Przed oczami dziecka leżącego pod nim odkrywało najpiękniejsze zielone koronki przetykane kawałkami nieba. Nie dało się jednak poznać od środka. Można je było wielbić z dołu i tęsknić do jego nieosiągalnej zieloności, do tajemnicy, którą zabrał bezwzględny piorun.

Pod blokiem rośnie lipa. Włażą na nią okoliczne dzieciaki. Kusi ona i mnie, ale wiadomo, osobom w pewnym wieku nie wypada wchodzić na drzewa. Szczególnie wtedy, gdy tym  osobom się wydaje, że są pod obstrzałem spojrzeń z czterech pięter w każdej z czterech stron świata. Dobrze, że mam dzieci. To moi zwiadowcy:) Podsadzam, pomagam wejść na gałąź najniższą.
-Tylko nie spadnij! - ostrzegam. - Fajnie?
- Fajnie!
Patrzę radośnie, chociaż zazdrośnie.

Wczoraj obserwował mnie pod tą lipą taki jeden, lat może osiem... Herszt miejscowej bandy z siniakiem na kolanie i zawadiackim spojrzeniem, mówiącym: "To moje drzewo, heloooł!".  Popatrzyłam na niego, wyrażając oczami: "Taaa, twoje...". A później zrobiłam minę dobrej pańci i spytałam:
- A co ci się stało w nóżkę?
Mały wytarł wierzchem dłoni nos i rzekł wymijająco, chropawym głosem:
- E... nic.
A potem poszedł w swoją stronę.

Drzewo zostało. Wyglądało jak rozcapierzona ręka wyciągająca się do góry, a gdzieś tam między palcami siedziała uśmiechnięta Marcepanka.

Ech...

Zdjęcia mało adekwatne do treści posta, ale że ich nie widzieliście...:)
Pusia z mapą po lesie... No bo jak bez mapy... Ani rusz!



poniedziałek, 23 maja 2016

Tygrys-maj i goście

Biegnie dziewczyna lasem. Zieleni się jej czas...
Oto jej włos rozwiany, a oto - szum i las!

Od mrowisk słońce dymi we złotych kurzach - mgłach.
A piersi jej rozpiera majowy, cudny strach!

Śnił się jej dzisiaj w nocy wilkołak w głębi kniej,
I dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !

Śnił się jej śpiew i pląsy i wszelki ptak i zwierz!
I miecz i krew i ogień! Sen zbiegła wzdłuż i wszerz!...

A teraz biegnie w jawę, przez las na lasu skraj -
A za nią - Maj drapieżny! Spójrz tylko - tygrys-maj !...


Kiedy nadszedł tygrys-maj, świat ciągle wirował, chociaż ja trwałam w tym samym miejscu. Cały czas coś dopinałam, łapałam za sznurki, wpadałam w otchłanie rozpaczy. Aż w końcu wyjrzałam przez okno i włożyłam głowę w chmurę. A była to chmura zieleni. Odetchnęłam, westchnęłam, wciągnęłam głowę do środka. Pomyślałam, że jakoś to będzie.
 A potem przyjechały Maria i Grażyna. I kto by pomyślał, że to takie gaduły:) Przesympatyczne, kochane gaduły! Wspólny czas minął nam szybko. Zaliczyłyśmy Noc Muzeów, odwiedziłyśmy skansen kurpiowski. Rozmawiałyśmy o życiu, blogach, trochę o Was.
Dziewczyny, dziękuję za Wasze odwiedziny, ciepło, uśmiechy i prezenty.
Dzisiaj miałam czas, żeby trochę pomyśleć o Waszej wizycie tutaj. Trudno mi było uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło:) 
Więcej relacji zdawać nie będę, bo wiem, że Maria już coś napisała o swojej wielkiej podróży. 

Poniżej chmura zieleni
Maria ogląda stroje kurpiowskie.
 Grażyna w galerii.
Na terenie skansenu było pełno ślimaków.
Dyńptaki:) Dostałam.
 I takie trzy stwory (jakby pingwiny)  też, ale pozostałe zabłądziły w naszych domowych labiryntach i tylko jedna Pusia może je odnaleźć...
Eleganckie piórniki od Grażyny  - dwa z trzech, bo  jeden gdzieś w zakamarkach plecaka:)
Więcej nie pokażę, bo słodycze zjedzone, a resztę potiomkinie rozszabrowały:)