W ostatnie dni wakacji przeglądam zdjęcia z sierpniowej podróży do Włoch. A była to podróż wspaniała i pełna wrażeń, chociaż czasami oddychałam wrzątkiem – tak było gorąco. Podobało mi się tam wszystko, a najbardziej wizyta w Pompejach.
Spacer po starożytnym mieście, które stało się grobowcem dla jego mieszkańców, był dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Przechadzałam się dawnymi ulicami, zwiedzałam domy. Prywatne domy Pompejan żyjących w nich dwa tysiące lat temu. Pokoje ozdobione freskami, w których odpoczywali, o które dbali, w których kochali. Widziałam dawno wygasłe piece, fontanny bez wody, z wielką starannością ułożone mozaiki. Forum pełne turystów robiących sobie selfie. Teatr Wielki zbudowany w III w. p.n.e. i amfiteatr. W 79 r. miasto pogrzebał popiół wulkaniczny, który wyrzucił z siebie Wezuwiusz. Erupcja trwała trzy dni. W tym czasie ginęli ówcześni Pompejanie, a wraz z nimi cały ich świat – marzenia, nadzieje, miłości, gniewy, radości i smutki. Przyglądały się temu nieme kolumny. A teraz, z perspektywy całych wieków, ich tragedii przypatrujemy się my – współcześni.
Na terenie starożytnego miasta zorganizowano wystawę pamiątek po jego mieszkańcach. Można tam zobaczyć m.in. używane przez nich przedmioty, biżuterię, posążki, odlewy ich ciał.
Spacer po Pompejach był wędrówką wśród cieni. Towarzyszyło mu zachwyt i zamyślenie. Dobrze, że mi się to przydarzyło.
I nawet wiersz napisałam.
Pompejanie
powiem ci jak było
gorący wiatr i deszcz ognia
spadał na nich
kiedy stawiali krok ostatni
wysunięte stopy dotykały chłodnej murawy
niebieskiej jak morze
twarze całowała srebrzysta mgła
jasna i chłodna jak wieczność
chociaż serca jeszcze kuliły się od trwogi
i włosy z tyłu głowy trawił ogień
popiół zasypywał ciała
żeby uwięzić dusze
na próżno biedzili się uczeni
gipsowe odlewy
to tylko kształty spalonych
ciał