Zieleń osiągnęła już taki poziom, że nie widać, co rusza się
pomiędzy gałęziami, kto tam życie buduje, lepiąc kłaczek do kłaczka, patyczek
do patyczka. Kiedyś wystarczyło chwycić za konar, podciągnąć się lekko, zaczepić stopą o
pęknięcie w korze, wspiąć się... I już
było się wśród szemrzącej zieleni, ptaków, kotów. Drzewo jak butelka, która
pomieści model żaglowca, zmieści gromadę dzieciaków i ich światy bogate.
Kiedyś spadłam z Drzewa Wisielców. Obtarłam nogę do krwi.
Spojrzałam ze złością na mocne, dębowe gałęzie. Nie to nie! Czekaj sobie na
swoich wisielców! Dąb nawet nie drgnął, słysząc słowa pyszałkowatej smarkuli.
Dalej trwał w wielkimi majestacie,
rozkładając gościnnie ramiona. Nie dla mnie.
Drugi raz spadłam z olchy, którą później zabił piorun.
Roztrzaskał ją na drzazgi. Kikut chyba jeszcze stoi ku pamięci. A to było
piękne drzewo. Dawało chłodny, przyjemny cień krowom i trawom. Przed oczami
dziecka leżącego pod nim odkrywało najpiękniejsze zielone koronki przetykane
kawałkami nieba. Nie dało się jednak poznać od środka. Można je było wielbić z
dołu i tęsknić do jego nieosiągalnej zieloności, do tajemnicy, którą zabrał
bezwzględny piorun.
Pod blokiem rośnie lipa. Włażą na nią okoliczne dzieciaki. Kusi ona i mnie, ale wiadomo, osobom w
pewnym wieku nie wypada wchodzić na drzewa. Szczególnie wtedy, gdy tym osobom się wydaje, że są pod obstrzałem spojrzeń z czterech pięter
w każdej z czterech stron świata. Dobrze, że mam dzieci. To moi zwiadowcy:) Podsadzam, pomagam
wejść na gałąź najniższą.
-Tylko nie spadnij! - ostrzegam. - Fajnie?
- Fajnie!
Patrzę radośnie, chociaż zazdrośnie.
Wczoraj obserwował mnie pod tą lipą taki jeden, lat
może osiem... Herszt miejscowej bandy z siniakiem na kolanie i
zawadiackim spojrzeniem, mówiącym: "To moje drzewo, heloooł!". Popatrzyłam na niego, wyrażając oczami: "Taaa,
twoje...". A później zrobiłam minę dobrej pańci i spytałam:
- A co ci się stało w nóżkę?
Mały wytarł wierzchem dłoni nos i rzekł wymijająco, chropawym głosem:
- E... nic.
A potem poszedł w swoją stronę.
Drzewo zostało. Wyglądało jak rozcapierzona ręka wyciągająca
się do góry, a gdzieś tam między palcami siedziała uśmiechnięta Marcepanka.
Ech...
Zdjęcia mało adekwatne do treści posta, ale że ich nie widzieliście...:)
Pusia z mapą po lesie... No bo jak bez mapy... Ani rusz!
Bozszsz! jak ja lubie Twoje pisanie....rozmarzam sie i od razu swiat robi sie piekniejszy! Pisz, pisz!
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do dziewczyn, pisz Kalipso, bo magiczne światy wychodzą spod Twoich paluszków. Tak pięknie, obrazowo opisałaś to drzewa, że niemal czułam chłód cienia jakie dawały ich liście.
UsuńEj, Dziewczyny, zawstydzacie. Jam niegodna!
UsuńDziękuję:*
Godnaś, godnaś, i to bardzo!
UsuńI ja z upodobaniem łaziłam po drzewach, ku utrapieniu mamy. Zwłaszcza po takim jednym świerku łaziłam - po jego gałęziach jak po drabinie na sam czubek. Nikt mnie nie widział, a ja widziałam wszystkich! Wyobrażałam sobie, że mam na głowie czapkę niewidkę. Jakoś nie spadłam stamtąd, a wysoko było, oj!
Hana:*
UsuńBo Ty sprytna byłaś i jesteś! A we mnie to tak więcej chciejstwa niż umiejętności. Pchałam się tam, gdzie nie powinnam. Raz mało karku nie skręciłam, bo mi się wydawało, że umiem obroty w powietrzu robić, lecąc z wysokości. Wolę nie myśleć, co sie mogło stać...:)
Jeżu, aż tak mnie nie korciło:)))
UsuńNooo... A mnie korciło i robiłam takie akcje, jak nikt nie widział, bo by mi zabronili. I nikt się po mnie nie spodziewał takich rzeczy, bo ogólnie to ja bardzo spokojna i cicha byłam. Cicha woda... A teraz mam za swoje bo w genach to przakazałam jednej takiej, która niby spokojniutka jest i grzeczna, a ciągle w tajemnicy coś działa - miesza, tnie i się wspina:) Muszę ciągle czuwać i śpię z otwartymi oczami:)))
UsuńPodpisuję się pod tym, co napisała Grażyna, też lubię Twoje pisanie.
OdpowiedzUsuńNie cierpiałam, jak dzieciaki wołały za mną: "Ewa spadła z drzewa", zwłaszcza że była to prawda, bo mi się zdarzało, zwłaszcza,że w domu był sad. Ostatni raz, na oczach dzieci (rwałam dla nich śliwki), spadłam prosto w pokrzywy.
Jeszcze mnie czasem kusi....
Ja wiem, że Ciebie kusi, bo Ty też masz ciągle w sobie dziecko. To widać w Twoich oczach:)
UsuńJa to bym mogła się powspinać...
Dziękuję:*
Oj, chodzilo sie po dachach, wspinalo na drzewa, choc gorzej bylo z zejsciem na dol. Czlowiek jest jak kot, wspinac sie umie, a schodzenie jakos opornie przebiega. Dziwne to, ale tak jest.
OdpowiedzUsuńZa to z wiekiem przychodzi strach przed wspinaczkami, przed wysokoscia. Za duzo czlowiek sie naogladal o wypadkach, za duzo zebral wlasnych doswiadczen. Jest rozwazniejszy i ostrozniejszy, bo wie to, o czym dzieciaki nie maja pojecia. :)
Po dachach też chodziłam. A wiesz, we mnie jeszcze jest trochę chęci do popełniania różnych głupstw, ale rozsądku jednak przybyło. Widziałam niedawno drzewo, na które właziłam w dzieciństwie, bardzo wysoko. Przeraziłam się. Dzieciaki takie rzeczy robią poza zasięgiem wzroku rodziców. Moi do tej pory nieświadomi są, ile razy ryzykowałam. No i niech tak zostanie:)))
UsuńWłaziłam na drzewa, ale chyba nie spadłam nigdy. Ale otarcia, owszem. Kora jest szorstka - pozwala się wdrapywać, a potem zostawia ślady.
OdpowiedzUsuńKora jest szorstka, a jednak miła w dotyku:)
UsuńTo prawda. Jest jakby stale ciepła :)
UsuńJak skóra. Bo właściwie to jest skóra, a pod nią krążą soki i bije serce, tylko jeszcze nie wiem, w którym miejscu drzewa mają serca:) Z dzieciństwa mi tak zostało:)
UsuńNigdy nie nęciło mnie chodzenie po drzewach, byłam za mało sprawna fizycznie, ale za to uwielbiałam huśtawki :) Ten lot do samego nieba i do siniaków na łydkach, od odbijania ;)Potrafiłam tak fruwać i ze dwie godziny ;)
OdpowiedzUsuńW terenie absolutnie nie można obejść się bez mapy :)
Powtórzę za dziewczynami, Pisz Kalipso!!!
A zeskakiwałaś w locie? Bo ja tak:) To też było niebezpieczne. No i te huśtawki nie były dobrze przymocowane do podłoża, podskakiwały mocno.
UsuńRaz chodziłam po płocie i przebiłam sobie stopę zardzewiałym gwoździem, prawie na wylot. Dostałam zastrzyki od tężca i jakiś czas kulałam.
Mapa jest bardzo ważna! A jak obraza, że się nie stosujemy do tej mapy...
Dzięki, Maria:*
Ja zeskakiwałam z huśtawki i inne rzeczy robiłam. Kiedy dzisiaj o tym myślę, to łomatko!
UsuńNooo... Też tak myślę:)
UsuńA ja byłam niezwykle spokojnym dzieckiem i niebrudzącym się na dodatek ;) Żyłam w sobie...
UsuńMarija, od dziecka na wewnętrznej emigracji?
UsuńMaria, to Ty grzeczniutka byłaś, ale od wewnętrzej emigracji, jak to pięknie Hana określiła, można się udusić.
UsuńSzkoda, że wtedy Internetu nie było)))
Wewnętrzna emigracja, może to rzeczywiście było to...
UsuńJakoś radziłam sobie z nią, no i ona mnie ukształtowała, a że w życiu wszystko jest połowiczne, to było mi z tym trochę dobrze i trochę źle ;)
Widzisz Kalipso, ja zielonych koronek przytykanych niebem robić nie potrafię :) W nich Ty jesteś MISTRZYNIĄ ! ... Ech, Wrażliwcu kochany :* ... zdjęcia nieadekwatne mi jednak jednak konweniują :))) Nimfy leśne boskie !
OdpowiedzUsuńTwoje koronki to cuda prawdziwe! To jest dopiero mistrzostwo!
UsuńA wiesz, że właściwie to mnie też te zdjęcia konweniują:))) To niech będą!
Buziak gorący:*
tęsknota za dzieciństwem też mnie czasem dopada - wakacje u dziadka na wsi za Sokołowem Podlaskim, cudne wspomnienia :) też po drzewach łaziłam, chociaż ostrożnie widać, bo nigdy nie spadłam! ;)
OdpowiedzUsuńpiękne są te Twoje posty, takie perełki :)
Elaja, toś Ty Podlasianka!
UsuńJa próbowałam włazić na te drzewa, na które nie powinnam:)
I chyba mam wiecznego dzieciaka w sobie, który skrępowany jest bardzo tymi sznurkami - praca, obcasy, co ludzie powiedzą... A głowa ciągle durna i chmurna:)
Dziękuję:*
Czytam jak zawsze z zachwytem taki masz wielki talent, że grzechem jest nie pokazywać go wszem i wobec. :)Olchę popsuł mi Goethe wierszem "Król Olch". Zresztą są drzewa czy rośliny które jakoś tak nie lubię, nie nadajemy na tych samych falach z Olchą nie gadamy tak, z aksamitka też nie rozmawiam nie ma wymiany myśli i uczuć miedzy nami. Ostatnio dowiedziałam się co znaczy słowo aksamitka - ból nieszczęście, jest tyle bólu na świecie nie trzeba go przyzywać do siebie na balkony czy ogrody.
OdpowiedzUsuńKlony lubię najbardziej, nazywam je - śmiejącymi się drzewami, bo one się śmieją z radością uśmiechają do świata. Piękny Twój wpis z drzewa nie spadłam a lubiłam oj lubiłam, dziś jeszcze popatruję i myślę: po tej gałęzi i na tamtą o i ta wyżej w sam raz. :))
Jak czytam Wasze komentarze, to oprócz tego, że mniód leje mi się na serce, wiedzę wyraźnie, że tylko ja spadałam:) Smerf - fajtłapa ze mnie:) A wydawało mi się, że aksamitka to takie ładne słowo. Aksamitne...
UsuńTeż lubię klony.
Dziękuję:*
Mnie się zdarza wchodzić na jabłonie, po jabłka, chociaż mam drabinę.Liczy się jednak ten dreszczyk emocji:)
OdpowiedzUsuńJustyna
Justyna, dreszczyk emocji jest ważny:) Też lubię!
UsuńA ja byłam bardzo ruchliwym dzieckiem, do tego stopnia, że mama zwykła mawiać "ciebie to diabeł zgubił w galopie"...kiedyś, dawno temu myslałam, że to złe, że taka jestem nie dziewucha, a teraz myślę, że to dobrze. Doznałam, posmakowałam, nauczylam się, że łażenie po starym płocie może skutkować wyapdkie,wielka drzazga w pupie, tak się skończyło. Po drzewach łaziłam od mleńkiego, najpierw wiśnia- cieszyłam się, że mama woła, ja się nie odzywam i mnie nie widać. Potem była wielka topola w granicy z sąsiadem. Sąsiad ją wyciął i bardzo żałowałam, bo nie było cienia i czerwonych glist wiosną, z których "produkowałam" wino. Właziła na każde drzewo, które się nawinęło, wierzbę nad Baryczą, gdzie krowę pasałam, starą gruszę w ogródku, kasztanowca u koleżanki...Jak mi się trafi jakieś fajne drzewo to nie omieszkaam sprawdzić, choć dzierltką nie jestem...
OdpowiedzUsuńMnemo, Ty masz fantazję dzierlatki:))) Chociaż nie podejrzewałabym Cię o to łążenie po płotach i drzewach. ALe że wino z glist... Fuja:)
UsuńKalipso...przyznam Ci sie do mojej drzewnej przygody :)
OdpowiedzUsuńDawno, dawno temu, gdy bylam piekna i mloda ( glupia raczej tez ) umowilam sie z pewnym moim wielbicielem na kortach tenisowych.
Przyszlam duzo wczesniej przed umowiona godzina, wlazlam na pobliskie drzewo i tam sobie siedzialam...
A on biedny czekal na tych kortach, nie wiedzac, ze ja na drzewie... Myslalam, ze poczeka 5, 10 minut i sobie pojdzie. Bardzo sie pomylilam, czekal 2 godziny...
Komary i meszki zgryzly mnie tam okrutnie, gdy zeszlam to tylka nie czulam normalnie...
Orszulko, zaskoczyłaś mnie tak samo jak Mnemo:))) A taka poważna dziewczyna z Ciebie urosła! To może tylko oznaczać, że masz jeszcze wiele takich fajnych tajemnic:)
UsuńDołączę do chóru dziewczyn - piszesz przepięknie Kalipso. Masz niezwykły talent, uwielbiam Twoje poetyckie widzenie świata... Twoje posty momentalnie poprawiają mój humor; sprawiają, że świat staje się ładniejszy...
OdpowiedzUsuńTo miłe. Tym bardziej, że wiem, że Ty pięknie piszesz:)
UsuńKalipso, nie ma Ciebie ?
OdpowiedzUsuńNo jestem, Wika:) Ciebie też długo nie było.
UsuńJa również jako dziecko wspinałam się prawie na każde drzewo w okolicy :) Przejęłam to po babci, która jeszcze jako 80 latka potrafiła wspinać się na jabłonki :) teraz ma 87 i musieliśmy jej kupić małą drabinę właśnie do jabłoni, bo stwierdziła, że jeszcze dałaby radę :)
OdpowiedzUsuńA to fajna babcia:))) A właściwie to czemu mamy sobie odmawiać wchodzenia na drzewa... Teraz i trochę później:)
Usuń