Dzieci są tak twórcze, że aż czasami wyłażą mi oczy ze zdziwienia. Uwielbiam słowa, które wymyślają. Biczuję się w myślach, że ich nie zapisuję. Niedawno Najmłodsza, widząc, że wypadło jej żółtko z jajka na podłogę, krzyknęła: "O! Moje zielonko!". Średnia, będąc w jej wieku, krzesło przemianowała na "usiądełko". Już nie mówię o stworkach typu: "idłam", "pódłam", "wziąłam"...
Kreatywność dziecka wyrażana jest na wielu płaszczyznach. Podsłuchuję często, jak dziewczynki wymyślają, piosenki, zachwycam się doborem kolorów i pomysłami, kiedy rysują.
Nie chciałabym zabić w nich spontaniczności tworzenia. W swoim czasie przeczytałam mnóstwo artykułów, kilka książek na temat wychowywania potomków. To co wyczytałam, przefiltrowałam w sobie i jakoś poukładałam. Zdobytą wiedzą, mądrymi radami, dobrymi wzorami, a przede wszystkim intuicją kieruję się, organizując czas moim pociechom.
Przede wszystkim zawsze mają dostęp do kredek i kartek, tudzież do innych materiałów niezbędnych do tworzenia - taśmy, piórka, filc... Kiedyś w zasięgu ich małych rączek były też nożyczki (bezpieczne dla dzieci, oczywiście), ale jak zaczęły strzyc się na potęgę, sympatyczne te narzędzia powędrowały na wyższą półkę i są teraz używane tylko pod okiem rodzica.
Nie przeszkadzam w zabawie, jeśli dziewczynki są mocno w nią zaangażowane. Obiad musi czasami poczekać.
Podrzucam dziewczynkom duże arkusze papieru, pudełka kartonowe. Kolekcjonuję rolki po papierze toaletowym, buteleczki po lekarstwach, guziki... Wszystko może się przydać.
Kiedyś mi się zdarzało po nocach przygotowywać ciekawe zadania dla córeczek. Dzieci były przeszczęśliwe, matka przemęczona. Teraz wiem, że warto jest pozwolić dzieciakom się ponudzić, bo z nudy rodzą się ciekawe pomysły. Dzięki niej rozwija się wyobraźnia, kreatywność.
Pozbyłam się telewizora. Gdy zauważyliśmy z mężem, że stał się bardzo ważnym domownikiem, odłączyliśmy go i zamknęliśmy w szafie. Na początku trudno było przyzwyczaić się do jego braku, ale teraz nikt o nim nie myśli nawet. Bajki można przecież obejrzeć w Internecie.
Kiedyś strasznie zżerała mnie ambicja bycia supermatką, która da dzieciom wszystko, co najlepsze, w miarę swoich możliwości, a szczególnie swój czas i poświęcenie. Czytałam na okrągło książeczki, rozmawiałam, dbałam o wszechstronny rozwój, zapominając totalnie o sobie. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że młodszym córeczkom nie jestem w stanie poświęcić tyle czasu, co najstarszej, która mając dwa i pół roku znała literki, nie mówiąc już o liczeniu czy kolorach. Podzieliłam się swoimi niewesołymi myślami ze znajomą profesor, osobą niezwykle mądrą, którą bardzo szanuję. Powiedziała mi, że kiedy poszła do szkoły, nie znała ani jednej litery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz