Wieczorem psy wyją do
księżyca. Cienie wychodzą z kątów i poruszają się swobodnie.
Wchodzą na płoty, wskakują pod nogi. Ciemność, która w ciągu
dnia leży wciśnięta w szpary podłogi, gnieździ się w dziuplach,
rynnach, kontenerach na śmieci, wieczorem triumfuje, rechocze ustami
gnoma z wytatuowaną kropką w kąciku oka, przylepia się do pleców,
szarpie za rękaw, zimnymi palcami dotyka włosów.
Nie lubię ciemności i
nie lubię wychodzić z domu wieczorem, ale czasami mi się to
zdarza, czasami muszę albo czuje potrzebę wyjścia. W obcym
jeszcze mieście jestem zagubiona. Przemierzam tylko znane mi
ściężki, a i tak wydaje mi się, że ulice zwielokrotniają się
się jak u Schulza, że miasto pączkuje. Uliczne lampy i grafitowe
niebo toczą nierówną walkę z ciemnością. Przy każdej prawie
klatce zakapturzeni młodzi ludzie bez twarzy niczym jej posłańcy.
Zakapturzeni snują się po ulicach. Ludzie z psami patrzą nieufnie.
Próbuję sprawiać wrażenie pewnej siebie, szczególnie wtedy, gdy
ulica pustoszeje, a ja za plecami słyszę kroki. Wyjmuję wtedy z
kieszeni klucze do mieszkania i zakładam je na rękę jak kastet.
Stukam mocno obcasami o chodnik, jakbym chciała wykrzesać z nich
iskry. Nie odwracam się. Nigdy się nie odwracam. Czuje tylko, jak
strach lepkimi łapkami gładzi mnie po karku, jak szepcze mi do
ucha. Kiedy przechodzień idący za mną mija mnie nieświadomy, że
przez chwilę mógł być czyimś śmiertelnym wrogiem, napastnikiem,
mordercą, strach jeszcze wpija mi się w szyję, chociaż kastet
powoli odkładam do kieszeni.
A dzisiaj było inaczej.
Wyszłam wieczorem na długi spacer. Na dworze orzeźwiające zimno,
mało ludzi. Ubrana w ciepłą kurtkę i czapkę prawie nie czułam
chłodu. Posłańcy nocy mieli pryszcze, których nie skryły nawet
kaptury. Niebo sine, ale nie czarne. Klucze brzęczały w kieszeni jak wesołe dzwoneczki.
Przypomniały mi się
różne wieczory i noce, ciepłe, letnie i mroźne, zimowe. Te nieba
tak różne, a przecież będące jednym niebem... Czasami
rozświetlone i migoczące, niczym zaczarowane, srebrne sito, a
czasami zasnute szarą gazą chmur, jak dziś. I te wciąż zmienne
twarze księżyca... Bywają zmęczone i stare, pobrużdżone,
chłopskie, bywają też białe, pulchne, biskupie, a czasem
delikatne i przejrzyste jak opłatek, albo chudziutkie i chore
niczym... twarz Szopena.
I Szopen mi zagrał w
ten wieczór! W szumie wiatru i w szeleście burych i kruchych liści
płynęły nokturny... Gdy nagle około dwadzieścia metrów przede
mną idąca z naprzeciwka dziewczyna uklękła na chodniku,
przeżegnała się zaczęła się modlić. Szopen przerwał grę
zadziwiony, ja nie mniej zadziwiona, chociaż starając się tego nie
okazywać, minęłam ją bez słowa. Wieczorna wariatka albo też
doznająca objawienia modliła się dalej.
Lampy jakby przygasły,
ktoś zarechotał wśród bloków. Klucze znów zamieniły się w
kastet. Irracjonalny lęk mocno wczepił mi się w kark. Miał ostre
pazurki i kazał wracać do domu.
Życzę samych spokojnych, ciepłych i bezpiecznych wieczorów i nocy:)
OdpowiedzUsuńA może by tak zacząć opowieść:
UsuńPewnego lata na Mazurach, płynę nocą po jeziorze Bełdany. Jest ciepło, wiatr cichutko wypełnia żagle. Wokół mnie nie ma na wodzie nikogo. I nagle... na jednym z brzegów, na jakimś pomoście, ktoś zaczyna grać na trąbce "Ciszę". Jest pięknie... :)
Dziękuję, Arteńko:)
UsuńPiękny początek opowieści:) A może dokończysz?
Dokończ:)))
UsuńOj, ja Ci chciałam tylko napisać, że nasze myśli prowokują rzeczywistość:)
UsuńI tak to odebrałam, ale to było takie Twoje, te Mazury i "Cisza" na trąbce, że aż pomyślałam, że mogłaby być z tego piękna opowieść - Twoja, Komendantko, jak ktoś ładnie Cię nazwał niedawno:) Ja mogłąbym inaczej jakoś zacząć, też optymistycznie i nastrojowo, że idę sobie przez las albo nad rzeką... To byłoby mi bliższe, bo pływać nie umiem:) Zdaję sobie sprawę, że mogę prowokować rzeczywistość...
UsuńJest tak zwana potęga optymizmu - w przeciwieństwie do potęgi pesymizmu. Obie potęgi są POTĘGAMI, a mamy to, co chcemy mieć:)
UsuńMasz świętą rację! Niestety łatwiej być pesymistą, o optymizm trzeba się postarać. Ja się staram, ale różnie to wychodzi. Uczę się jednak, od Ciebie na przykład:)))
UsuńW związku z tym - zapraszam w wolnej chwili do mnie - po dawkę optymizmu:)
UsuńO!!! Lecę:))))
UsuńJuz nie buleczki pieczesz tylko pieknie piszesz...przeczytalam wczesnie rano, juz wieczor jest przeszloscia albo przyszloscia...dzien dobry
OdpowiedzUsuńDzień dobry:)))
UsuńTak jakoś wyszło z tym pieczeniem:)
Może się uda te przyszłe wieczory jakoś oswoić...
Twoje klucze-kastety dodaja Ci pewnosci siebie, a w chwilach spokojnych pelnia role brzekliwego akompaniamentu w rytm krokow i obcasikow krzesajacych iskry. Mala magia wieczornych spacerow... :)))
OdpowiedzUsuńWieczorne spacery mogą być przyjemne:) O ile nie odbywają się zbyt późno. Niebo jest zawsze magiczne, tajemnicze, odległe...:)))
UsuńMimo lęków wyzierających z ciemnych kątów Twoje pisanie emanuje ciepłem i spokojem:) Jak zawsze...
OdpowiedzUsuńDziękuję, Hana:))))
UsuńJa z natury spokojna jestem:) Pięknie byłoby ten spokój pielęgnować w sobie... A wystarczy taki pstryk, dziwny splot wydarzeń, czyjaś wykrzywiona twarz, czasem coś mało istotnego, tak jak podczas tego spaceru, żeby wszystko zmącić.
Ale to chyba wszyscy tak mają...
Magicznie i z dreszczykiem;)
OdpowiedzUsuńKalipso, no pacz, tez sie zbroilam w klucze;)
Ale zawsze ogladam sie za siebie, zawsze.
Dzięki, Kasiu:)))
UsuńJa zbroiłam się też w pilniczek do paznokci, taki ostry:)
Czułam się uzbrojona, ale dalej przestraszona.
Siostrzyczko, piękne te twoje wieczorne spacery , choć groźne czasem... Przypomniało mi się przeżycie z czasów studiów w Krakowie, gdy wracałam wieczorem do domu w gęstej mgle. Ulica była pusta a ja słyszałam za sobą zbliżające się kroki, tuż za mną. Strach mnie zaczął dusić i dopadłam drzwi klatki z ogromną ulgą. Stanęłam za nimi i patrzyłam, kto mnie tak wystraszył. Czekałam, czekałam aż dopiero po długiej chwili z mgły wyłonił się starszy pan, spokojnie zmierzający w swoją stronę... Odgłos kroków we mgle tak niosło, że zdawało mi się, że idzie tuż za mną... Ale nie było to przyjemne przeżycie...
OdpowiedzUsuńMiko, Siostrzyczko Kochana, staram się unikać groźnych sytuacji, ale wiesz, jak wyobraźnia pracuje:) Tak jak i w Twoim przypadku. Wieczory, noce są piękne, ale nigdy nie wiadomo, co czai się w ciemnościach. Doskonale rozumiem Twój strach w tamtej chwili.
UsuńZnam ludzi, którzy sprawiają wrażenie, że nie boją się niczego, czasem wiele ryzykują, ale oni nie mają za grosz wyobraźni, pewnych rzeczy nie przewidują. Zatem strach chyba ma i dobre strony:)))
nie wiem dlaczego tak chodzisz, to spacery, czy przymus chodzenia, powrotów?
OdpowiedzUsuńtak czy siak, świetnie Cię rozumiem- ja jestem straszny tchórz i unikam wszelkich niebezpieczeństw
i na pewno bym się oglądnęła
:****
Nie, nie przymus:) Czasem tylko wieczorem mogę się wyrwać z domu. Ostatnio dzieci chorowały, a mąż późno wracał z pracy. Siedziałam w domu jak w klatce, to szłam z radością, choć i ze strachem po zakupy, a dookoła blokowiska...
UsuńJa się nie oglądam, żeby nie okazywać, że się boję, taka cwana jestem:)
:****
Spacery wieczorne maja troszke inne doznania niz te dzienne :)
OdpowiedzUsuńUwazaj na siebie Kalipso podczas wieczornego podziwiania nieba :)
Buziak :***
Dobrze, będę uważać:))) W razie czego mam klucze:)))
UsuńBuziaki:*****
I zapomniałam dodać, że mój pies Frodo wyje rozdzierająco, bynajmniej nie do księżyca, a do samochodu, który wozi po wsiach paszę wygrywając jakąś melodyjkę. I do telefonu dzwoniącego wyje...
OdpowiedzUsuńZnam takie samochody! Jakbym była psem, też bym wyła:))) A przez telefon to on chce pogadać:)))
UsuńJestem z miasta ,to widać ..... .Z dużego miasta i na dodatek z dzielnicy o nie najlepszej opinii . Nie boje się spacerów po zmroku ,nawet je lubię ,ale ja mieszkam w zabytkowej części miasta ,blisko starówki ,pieknie oświetlonej i pełnej ludzi .
OdpowiedzUsuńPieknie piszesz Kalipso ,czy Ci to już mówiłam ? :))))))
To masz pięknie! Zazdraszczam:)))
UsuńO pisaniu... Wydaje mi się, że coś wspominałaś... Ale możesz pisać mi tak jeszcze:))))))))
Oj, miało się różne przygody na spacerach. A strach sam się lęgnie w głowie. Nie wiadomo skąd. Czasem wyobraźnia podsuwa nam wredne obrazy, szczególnie wieczorem. Uwielbiam nocne spacery na przełomie maja i czerwca. Wtedy jasnozieloność młodych liści na czystym, granatowym nocnym niebie wygląda najpiękniej :) ... Ja nosiłam w kieszeni dezodorant.
OdpowiedzUsuńMaj i czerwiec to piękne miesiące. A teraz przecież bardzo wcześnie robi się ciemno, to i wieczór jest wcześniej. Wyobraźnia potrafi płatać figle:) U mnie to głównie wyobraźnia.
UsuńKilka razy zdarzyło mi się mieć woreczek foliowy z solą w kieszeni. Na szczęście nie przeżyłam takiej sytuacji, w której byłabym naprawdę zagrożona. Oby tak dalej:))))
Odwracaj się nie czekaj aż ktoś uderzy, wtedy kastet kluczowy nie pomoże. :(
OdpowiedzUsuńKoleżanka gdyby się odwróciła, pewnie już by nie żyła. Na spacerze z psem dużym psem Szla sobie spokojnie, nie słyszała kroków, bo to na uboczu poza osiedlem prawie wiejska okolica. Instynkt, chłop był tuz za nią miał łom w ręku, zawołała psa który buszował w okolicznych krzakach, facet się odwrócił i odszedł. Ula dalej chodzi tymi ścieżkami z psem, ale jest czujna uszy jak gazety ma i często się odwraca. Mam propozycje strach to wróg człowieka najpierwszy, gdy widzisz grupkę nie patrz w oczy omijaj oczami, swoją uwagę skup w brzuchu, tak - w brzuchu mocno nic nie myśl, idź tylko idź. Sprawdzone, opluli kurtkę szli i lżyli żaden nie ważył się dotknąć.
Aż mnie ciarki przeszły, jak przeczytałam o Twojej koleżance. Masz rację, lepiej się odwracać. Mam nadzieję, że nie znajdę się w podobnej sytuacji. O Twoich radach będę pamiętać. Dziękuję:)
Usuń