niedziela, 11 maja 2014

Królowa Kentu i ja

             Królowa Kentu to jedna z bohaterek książki Jerzego Pilcha "Pod Mocnym Aniołem". Filmu jeszcze nie oglądałam, ale po książkę sięgnęłam ostatnio po raz wtóry. No i tak podczytywałam sobie w wolnych chwilach, aż dotarłam właśnie do niej, do Królowej Kentu. Jak łatwo się domyślić, ma ona problem a alkoholem, problem na tyle duży, że przebywać musi na oddziale deliryków. A z czegóż to wynika ów problem? Ano z nieśmiałości. Królowa pewnego dnia odkryła, że po małym kieliszeczku likieru miętowego robi się śmiała, lęki znikają, więc coraz częściej pozwala sobie na te stosunkowo małe dawki alkoholu. Oczywiście z czasem je zwiększa. Nię będę jednak streszczać jej historii, bo nie to było moim zamysłem. Chciałabym poruszyć problem nieśmiałości, który dotyka także mnie. Całe szczęście, że nie wpadłam nigdy na ten pomysł, żeby dodać sobie animuszu alkoholem, bo być może żyłabym jak Królowa Kentu, a znam takie, nie osobiście wprawdzie, ale z widzenia. Jedna nawet zasłużyła sobie na miano królowej wśród swoich towarzyszy.
       Pamiętam, że zawsze w szkole  miałam dylematy, podnieść rękę czy też nie... A jak człowiek nieśmiały to i zestresowany, i brak mu pewności siebie. Jako koszmar przypominam sobie scenę z obrony pracy magisterskiej. Ja, elegancko ubrana i świetnie przygotowana, usiadłam przed szanowną komisją. Dostałam pytania,  zaczęłam mówić i nagle... blokada. W głowie pustka, za chwilę panika.Widziałam wpatrzone we mnie uporczywie oczy. Jeden z członków komisji, chcąc mi pomóc, zaczął robić gesty przypominające poruszające się koła. Na szczęście to pomogło. Widząc jego dobrą wolę i życzliwość, ruszyłam do przodu. Obroniłam się na piątkę, ale stresu było przy tym co niemiara.
Niełatwo jest mi nawiązywać nowe kontakty. Nigdy pierwsza nie próbuję zadzierzgnąć znajomości. A jeśli ktoś do mnie zagada, długo  jestem nieufna. Niektórzy uznają to za cnotę, inni myślą, że to wyniosłość.
       W  świecie wirtualnym ten problem znika. Schowana za pseudonimem nie mam problemu z opowiadaniem o sobie, oczywiście w wyznaczonych przez mnie granicach.
  Próbuję walczyć z tą swoją nieśmiałością. Nawet zawód taki sobie wybrałam, że nie ma w nim na nią miejsca. Profesja moja opiera się na kontaktach z ludźmi. I to bardzo.
  Taka już jestem. Wiem, że nieśmiałość ogranicza. Wiąże się z ostrożnością, owszem, ale też powoduje kompleksy. Własciwie to ona wynika z kompleksów, a więc je pogłębia.
        Nie chciałabym, aby moje dzieci były nieśmiałe, dlatego zachęcam je do wyrażania własnego zdania. Pozwalam na to, aby czasem były niegrzeczne, aby mogły mnie przekonać do swoich racji. Pozwalam na uczestnictwo w rozmowach dorosłych, oczywiście w granicach rozsądku. Staram się, aby bywały w różnych miejscach i poznawały nowych ludzi.
Moje dzieci mają towarzyskiego, otwartego na ludzi ojca, ale zdaję sobie sprawę, że czerpią też przykład ze mnie. Chcę, aby moje dziewczynki nie były potulne, grzeczne, dobrze ułożone, tak jak ja.  Chcę, aby umiały się bronić, a nieśmiałość to też w jakimś sensie bezbronność. Pragnę, aby były silne i mądre i aby Królowa Kentu była dla nich czystą abstrakcją, bo we mnie budzi zrozumienie.

6 komentarzy:

  1. Pięknie piszesz, Kalipso! Chętnie z Tobą przysiądę i z przyjemnością sobie poczytam.
    Sądzę, że pewna nieśmiałość jest cechą ludzi wrażliwych. Jeśli nie zahacza o patologię, to może być napędem do działania. Przełamujesz się - działasz. W gruncie rzeczy nieśmiałość bywa twórcza! Pocieszyłam Cię?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Hano, pocieszyłąś. Mam nadzieję tylko, że nie jestem mocno patologiczna:) Nieśmiałośc to problem, szczególnie dla bardzo młodej osoby, w pewnym wieku człowiek powinien jakoś radzić sobie sam ze sobą, oswoić te swoje słabości, ułomności, albo coś zmienić, albo zaakceptować. Tak nawiązałam do tej Królowej Kentu bo ta jej nieśmiałość jest taka skrajna, jak i alkoholizm zresztą też. Jak człowiek ma tego typu problem, a mówię o nieśmiałości, bo odnośnie alkoholizmu to nie mogę się wypowiadać, to go wyolbrzymia i jeszcze pielęgnuje w sobie. Ważne jest, żeby uświadomić sobie pewne rzeczy, wtedy jest łatwiej.
      Fajnie, że ze mną przysiądziesz i poczytasz, to bardzo miłe:)

      Usuń
  2. Trudna sprawa z tą nieśmiałością... Ja też byłam grzeczną , dobrze ułożoną dziewczynką...Mama zawsze mówiła: "zachowuj się jak dama" Trzymana byłam dość krótko i miałam robić to czego chcieli rodzice. Bardzo mnie kochali, byłam takim "późnym" dzieckiem, ale nadopiekuńczość duża. Też nie lubiłam się wychylać, zgłaszać itp. Pomogła trochę gra w siatkówkę, robiłam to nieźle i troszkę mi to dodało pewności siebie. Ale tak naprawdę to dopiero po 30-tce otwarłam się na ludzi dzięki pracy, która wymagała wielu kontaktów z ludźmi a potem i wystąpień publicznych:)) Przyszło przełamanie i potem już poszło:))) Z tym, że kontakty z ludźmi przychodziły mi z łatwością ale długi czas nie umiałam ich podtrzymywać, dopiero dużo później się tego nauczyłam. Teraz wydaje mi się, że właśnie kontakty z ludźmi to coś, co mi dobrze wychodzi:)))
    Życzę twoim dziewczynom otwartości na świat i ludzi i odwagi. Mają fajną mamę:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Właśnie kwestia wychowania jest bardzo istotna, szczególnie u dziewczynek, które mają być damami, nie powinny kłócić się, bić. Ja właśnie tak byłam wychowywana. Rodzice oczywiście też bardzo kochali, ale przestrzegali zasad, wpajali posłuszeństwo, szacunek dla starszych... A ja to wszystko przyswajałam sobie, aż w nadmiarze. A w dorosłym świecie trzeba być przebojowym, a nie grzecznym, czasami bezczelnym. I tu mi brak umiejętności.
      Staram się otwierać na ludzi, ale często trzymam ich na dystans. Na razie nie potrafię inaczej.
      No a jeśli chodzi o pracę, to nieśmiałość trzeba schować do kieszeni i najlepiej zapomnieć o niej:)
      A moje dziewczynki są na szczęście inne niż ja, chociaż istnieją podobieństwa charakterów.
      No i dzięki jeszcze raz za Twoje ostatnie słowa:)
      Ty i Hana jesteście przemiłymi Dzikimi Kurkami:)))

      Usuń
    2. Ja też dziękuję za miłe słowa. Widzę, że sposób wychowania miałyśmy podobny. Te zasady były i są dobre, tyle, że świat się zmienił nieprawdopodobnie i trzeba jakoś w nim żyć. Ale wiesz, tak sobie pomyślałam, że gdyby nie te zasady wpojone nam w dzieciństwie, to nie byłybyśmy takie, jak jesteśmy?
      Co do kontaktów z ludźmi, to wiesz, trening czyni mistrza...:)))

      Usuń
    3. Masz w zupełności rację. Otrzymałyśmy dobre wychowanie, które opierało się na wartościach, z których rezygnować nie wolno, a które wyznaję tak samo jak moi rodzice. Czasy są jednak chore i trzeba czasami umieć walczyć o siebie, nie bać się. No i te kontakty z ludźmi... I tu muszę powtórzyć: masz rację:)))

      Usuń