Wczoraj...
Zbuntowałam się i wyszłam z domu na całe dwie godziny. A mogłam inaczej się zbuntować, lepiej. Położyć się spać przez ten czas. Pewnie wyszłoby mi to na zdrowie. Położyłam się wprawdzie po akcie buntu, ale to była już konieczność.
Zbuntowałam się i wyszłam z domu na całe dwie godziny. A mogłam inaczej się zbuntować, lepiej. Położyć się spać przez ten czas. Pewnie wyszłoby mi to na zdrowie. Położyłam się wprawdzie po akcie buntu, ale to była już konieczność.
Szłam
po ulicach, chodnikach i wsłuchiwałam się w odgłosy miasta. A
było czego słuchać, jak zwykle, bo miasto ma zawsze dużo do
powiedzenia. Wszystko rozmawiało ze wszystkim. Samochody warczały
na siebie, gołębie gruchały, mała sikorka ćwierkała na krzaku
derenia, a dereń stał godny jak krzew gorejący.
Gdy
przechodziłam między blokami, naprzeciw mnie wyszła niewysoka blondyna po przejściach. Duży dekolt odsłaniał blade, zmarznięte
piersi. Usta lekko fioletowe z jednej strony. Lekko wzdęty brzuch. "Hej, lalka, poczęstuj papieroskiem"- rzekła namiętnie
wprost do mego ucha. Oceniłam stopień trzeźwości. Wysoki, nawet
bardzo wysoki... Ale to nieważne! Tak ładnie mnie nazwała, że aż
żałowałam, że papierosków nie mam. Poczęstowałabym, a co! No,
ale nie mam i już! "No nie mam!" - krzyknęłam, czmychając, bo zauważyłam wesołych osiedlowych chłopaków, gotowych przyłączyć się do
naszej rozmowy. A u nich stopień trzeźwości... Hmmm...
Lalka
- bardzo ładnie. Lalka - Papusza. Takie to poetyckie:)
I
szłam tak tymi ulicami. Ja - lalka. Wszyscy gdzieś gnali,
załatwiali jakieś sprawy, mieli wyższe cele, a ja tylko bunt swój
niosłam.
Weszłam
nieśpiesznie do kilku sklepów, pooglądałam książki na wystawie.
Mijałam kolejnych rowerzystów, kolejne dziewczyny w rozpiętych
wiosennie ramoneskach. Tak... Świat wyglądał wiosennie, a mnie
było zimno mimo czapki, szalika i ciepłej kurtki. Czułam, że ten
świat jest jakby za szybą. Nie mogłam go dotknąć, a chciałabym
znów poczuć, jak to jest być krwinką czerwoną w organizmie...
Też gnać i sprawy załatwiać. I tak mnie na chwilę coś w sercu
ukłuło.
Powlokłam
się do domu. Moje maleństwa zajęte były grą planszową.
Najmłodsze, co oczy ma jak małe niebieskie jeziorka, przybiegło na
chwilę do mamusi i pognało z powrotem. Przytuliłam spojrzeniem i
poszłam zagrzebać się w kołdrach i kocach na następne dwie
godziny.
Ciekawe,
czy ktoś zauważył mój bunt?
A
teraz, wycierajac mimochodem lekko zasmarkane, małe nosy, wspominam
niedawny przyjazd CudARTeńki. I myślę sobie, że to naprawdę CUD.
Niedawno rozmawiałam z Ewą, później siedziałam przy swoim
własnym stole z Arteńką. A odnalazłysmy się przez internet. No
cud:)
Arteńka
jest przesympatyczna. Jest w niej dobroć i delikatność, jaką
widać na jej blogu, a jednocześnie to osoba bardzo pomysłowa,
szybka w działaniu i taka... prawdziwa. Nie jakaś tam kosmitka:) Chociaż komórki nie używa... Czas, który
miałyśmy na to spotkanie, a było go niestety niewiele, minął nam
bardzo szybko, za szybko. Następnym razem inaczej to sobie
zorganizujemy:)
Arteńko,
dziękuję Ci za te odwiedziny i za cudne podarki:))))
A
tak zostaliśmy obdarowani...
Haft matematyczny:)
:*