wtorek, 30 sierpnia 2016

Wrocław, stare kamienice i koń

Podróż minęła szybko. Wrocław powitał nas piękną pogodą i krasnoludkami. Zobaczyliśmy, jak malował pan Chagall, odwiedziliśmy zoo i Hydropolis, wdrapaliśmy się na wieżę, żeby podziwiać widoki z wysokości, spacerowaliśmy po Rynku, spacerowaliśmy po Rynku, spacerowaliśmy po Rynku...

Facet, który prowadził hostel, podobny był do Seweryna Krajewskiego. Dwie noce przespaliśmy w Domu Nauczyciela.

Zwiedzając miasto, przybijając piątki kolejnym krasnalom, myślałam o tym, że w życiu ominęły mnie stare kamienice. Wchodząc do domu  Marii, Seweryna, do  Domu Nauczyciela (wszystkie te budynki są przedwojenne), czułam gęste powietrze, gęste od oddechów ludzi, którzy w nich mieszkali i po starych schodach chadzali, od pająków, które pajęczyny tam tkały... Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, oczyma duszy najwyraźniej widząc łachmany pajęczyn tych wszystkich pająków.

Najciekawsza była kamienica Marii. W niej zachowały się zabytkowe zdobienia, oryginalne drzwi i inne smakowitości, o których Maria może kiedyś opowie.

Z Marią spotykałyśmy się codziennie. Dwa razy poszłyśmy na pogaduszki  tylko we dwie.  Ta dziewczyna ma piękną duszę, taką z warkoczykami:) Tak pięknie opisała nasz wspólnie spędzony czas (klik), że sama nie wiem, cóż mogę dodać...

Dziękuję, Mario.

Wracając do domu, zajechaliśmy również do Owcy Rogatej. Widzieliśmy jej zwierzęta. Bezrogi Franio skradł nasze serca. A sama Owieczka... Ciepła, sprawiająca wrażenie kruchej, a jednocześnie silnej osoby.  Podziwiam ją od dawna i szczęśliwa jestem, że mogłam ją zobaczyć, w dodatku w jej środowisku naturalnym:)

Czas mija. Od tamtej pory Maria zrobiła kolejne dyniaki, Owieczka odwiedziła Getyngę, a ja... Uświadomiłam sobie, że przez kilka miesięcy przed wakacjami i teraz kopałam się z koniem. Koń ten jest mało atrakcyjny, zatem nie będę go opisywać. Nie wart tego.

Po tej kopaninie mam jednak szacunek do siebie. Koń powinien się wstydzić, ale chyba nie umie.

Poza tym wszyscy zdrowi:)









 Myk:)












 U Seweryna.



 Stare i nowe...




 Kózka Owieczki. I owce rogate.
 Słodkości u Owieczki:)
 I ćma też Owieczki.

środa, 3 sierpnia 2016

Na wsi

O świcie niebo było różowe, powietrze rześkie, a trawa chłodna, zimna,  wilgotna. Potem robiło się cieplej. Słońce przebijało sie przez chmury, ogrzewało tajemnicze światy chaszczy, które szumiały, gadały, ćwierkały, bzyczały, rosły. Czasem coś w nich syczało wściekle, trzeszczało niepokojąco. Obok stał ul. Roiło się tam wokół niego!  Strach było się tam zapuszczać...

Na łące pachniało ziołami. Pod stopami pękały pieczarki. Na jedną uważaliśmy mocno, oglądaliśmy ją  codziennie.

Przy drodze zalegały kałuże, bo też i często padało. Można było budować tamy, mosty, kanały, dużo kanałów.

I koty można było głaskać bez końca.

Króliki czekały na nas z niecierpliwością. Krowy patrzyły melancholijnie, przeżuwając starannie trawę. W oborze było pełno much i gniazdo jaskółek.

A wieczorem mgła podchodziła pod drzwi. Bardzo powoli.  Ona nigdy się nie spieszy. Najpierw otulała horyzont, potem wiła się po trawach, kładła swoje welony na nasze pękające pieczarki, na zioła. Potem podchodziła pod czubki drzew. Szeptała cicho, wabiła niczym syrena. No to szliśmy w tę mgłę, po rosie. Niektórzy z lękiem, niektórych niosłam na rękach. Czuliśmy jej chłód na ramionach, jej palce na łydkach. "Jak smakuje mgła?" - pytały dzieci. "Jak lody śmietankowe" - mówiłam. Wyciągały języki i próbowały ją polizać, ale umykała. Nieuchwytny smak tajemnicy...

Później wszystko topiło się w ciemności  - mgła, trawy, obora z krowami, króliki...

Zamykaliśmy  drzwi na klucz. Szczekały psy, dudniła blacha na dachu. Czytaliśmy baśnie i spaliśmy do rana, aż niebo znów różowiało.
Jak się wstaje dość wcześnie, można na niebie zobaczyć anioły. 
 Na tym portrecie... To ja:)