niedziela, 18 września 2016

We wrześniu chcę sierpnia!

No i cóż, że mocno zakotwiczyłam się w sierpniu malowanym złotem zbóż, słonecznym, jagodowym, sielskim, wakacyjnym... I cóż... Skoro wszystko mi mówi:  Wrzesień to, wrzesień! Dawno już... Jarzębiny czerwone, dynie brzuchate, żółknące powoli liście - to wszystko piękne. Najgorszy jest ten pośpiech wrześniowy, tykanie zegara gdzieś z tyłu głowy, że to niezrobione, że tamto... I tak tyka, tyka. A ja lecę, pędzę, żeby nic nie wybuchło. Jak juz wybucha, gaszę pożary rękoma gołymi. Jednym słowem - szaleństwo!

Wczoraj była sobota, więc zaległości chciałam nadrabiać. Na szczęście domownicy rzekli: STOP! I na rowery pociągnęli. Oglądając łabędzią rodzinę pływającą po Narwi, przypomniałam sobie, że mam bloga, który usycha. Co i rusz tak sobie o tym przypominam.

 Ten blog, który w pewnym momencie był tak dla mnie ważny... Pochylam się nad nim i chucham, może odchucham.

W sobotni wieczór zrobiłam taaaki performance z muzyką techno w tle! Wszystkie mięśnie mnie bolą:) Nie wiem, z czego widownia się śmiała... Dziewczynki może za małe, żeby rozumieć sztukę, ale M.? No niech mu tam będzie!:)))


A w sierpniu Król Bór łypał na mnie okiem.
 Odbywały się plenery malarskie.
 Budowano zamki z piasku, starodawne osady, groty...


 Grasowały dziecięce bandy.


 Widziałam zapomniane smoki w gęstwinach.
 I zapomniane chyba zboże na polach...

 Też malowałam.
 Organizowałam wernisaże.


 Podziwiałam przyrodę.


 Dookoła były skarby.



Moje murale...:)
 Jadłam rajskie jabłka.
 Próbowałam wniknąć do starych chałup.

 I znowu piasek.

 Elfy plątały mi się pod nogami.
 Jagody prosto z krzaka - zakazane.
 Tak było:)