Zapętliło
się u nas, zagęściło. Kolejne sprawy niczym jesienne liście
spadają na głowę. Nic to! Uzbroiliśmy się w złote miecze i
węzły gordyjskie rozcinamy.
Jesień
objawiła się niespodziewanie, od razu w pełnej krasie. I pięknie
jest, i straszno. Mgliste poranki, mroczne wieczory, ciemne noce...
Kaloryfery jednak grzeją i pranie szybko się suszy.
Takie
już są te nasze październiki od zawsze - poplątane. Złe i
dobre wspomnienia się w nich mieszają. Coraz mniej jednak czasu na
rozmyślania, trzeba mieczem machać, walić na oślep czasami, przeć
do przodu.
Jest
dobrze. Jest kot. W sobotę gnaliśmy po niego przez deszcz czterysta
kilometrów.
Oczywiście
ciągle mam obawy, dlatego nie wpadam w euforię. Chociaż taki
cudak z niego. Chcemy spróbować znowu z kotem. Mam nadzieję,
że się uda.
Wszystko,
co powyżej, pisałam wczoraj. Dziś już nie mam pewności, że jest
dobrze. Czarne chmury czuję nad głową.
Myślałam,
że kot mi dzisiaj uciekł. Drzwi wyjściowe były przez chwilę
otwarte. Jak to zauważyłam, to zaczęłam go szukać. Nigdzie go
nie było. Zbadałam całą klatkę schodową, łącznie z piwnicą.
I nic! W panice wróciłam do domu i zaczęłam szykować się do
pracy. A on... wyszedł spod łóżka. Ufff!
Do
pracy się spóźniłam.
Poznajcie
Ryśka:)
Anioł Stopa czuwa nad nami:)
Pottery od Dory w ramach akcji Wyrzuta. Dziękuję, Dora:)
W jesienne poranki pomaga mi ptaszek od Marii.