Padał
deszcz, a trzeba było po dzieci pójść, bo pan domu był na
wyjeździe. Wyjrzałam z nadzieją za okno, czy aby zaczarowana
dorożka nie podjechała, ale tam nie było nawet małego rowerka,
który i tak w czasie deszczu byłby nieprzydatny. Westchnęłam
ciężko, założyłam zielone buty, najlepsze na takie eskapady,
szarą kurtkę, następnie zaś uzbroiłam się w parasol. Pogadałam
jeszcze chwilę z kotem, żeby był grzeczny. Użaliłam się nad nim
trochę, że nie ma żadnych kocich gadżetów, nawet drapaka.
Obiecująco szepnęłam mu do ucha, że wszystko w swoim czasie. Kot
kichnął mi w twarz, zwinął się w kłębek i zasnął. Wyszłam
więc z domu, rozpostarłam parasol i pofrunęłam w deszcz.
Jak
by to dobrze było, ach jak dobrze, gdyby te szare sznurki rozstąpiły
się niczym Morze Czerwone przed Izraelitami. Doszłabym sobie
spokojnie do samej szkoły. Oczyma wyobraźni wydrążyłam suchy
tunel w otaczającej mnie mokrej przestrzeni. Siłą woli weszłam w
ten wyimaginowany korytarz. Nie zważając na coraz bardziej mokre
od zacinającego deszczu spodnie (dmuchawce na parasolu nie zdołały
mnie uchronić od częściowego zmoknięcia , choć miałam cichą,
niczym nieuzasadnioną nadzieję, że jednak uchronią), zatopiłam
się w myślach. Przypomniało mi się, że dzień wcześniej mijałam
się na naszym osiedlu z młodą, zgrabną kobietą pchającą wózek
z niemowlęciem. Obok niej szedł mężczyzna, jej partner, który w
pewnym momencie wystartował szybko do przodu. I wtedy zobaczyłam
jej twarz. Ona też lubiła zatopić się, ale nie w myślach, nie
łudźmy się. Broda jej się zatrzęsła, a z gardła wydobył się
ochrypły wrzask starej, steranej życiem kobiety.
-
Ty frajerze - wołała. - Do domu też możesz nie wracać!!!
Frajer,
nic sobie nie robiąc z jej wrzasku, podążał dalej w sobie tylko
wiadomym kierunku. Ona przystanęła, zamyśliła się. I tak stała
jakiś czas, nie patrząc wcale na wózek z dzieckiem.
I
tak mi się wtedy przypomniała rodzina Jaśka. Matka z wielkimi
spracowanymi dłońmi, stareńki, głuchy ojciec i sam Jaśko -
bohater.
Matka
wstaje przed świtem, rozpala ogień w kuchni, gotuje herbatę. Po
śniadaniu doi krowy, karmi bydło. Jasiek czasem pomaga, czasem nie.
Potem matka gotuje obiad, zajmuje się domem, mężem, doi krowy,
przygotowuje kolację, idzie spać. Nie potrafi normalnie mówić,
tylko krzyczy. Cały czas krzyczy, niezależnie od tego, czy jest
zdenerwowana, czy spokojna. Tyle już lat przecież ojciec nie
słyszy. Jeszcze niedawno dolatywały do niego strzepy wyrzucanych z
jej gardła krzyków. Teraz już jednak jego świat zamilkł na amen.
Od
czasu do czasu matka idzie po zakupy i do kościoła. Siada tuż
przed ołtarzem. Pierwsza wstaje, gdy trzeba, pierwsza klęka, głośno
śpiewa. Za kogo tak żarliwie się modli? Ano za Jaśka.
Bruzdy
na jej twarzy wyżłobione przez łzy. Na przygarbionych plecach
dźwiga cały ciężar świata. Mocno ściska różaniec.
-
Dobry Boże... Ratuj Jaśka! Niech już przestanie! On dzisiaj nic
nie jadł. Wykończy się jak nic.
Potrząsa
smutno głową. Ukrywa twarz w wielkich dłoniach, różaniec
przylega do policzka. Biała, staromodna chustka jak żagiel samotny
wśród wiernych zgromadzonych w kościele kołysze się w pierwszej
ławce. Wszyscy dawno usiedli, a ona wciąż stoi... Tym razem długo stoi.
Ojciec
już ledwo powłóczy nogami. Siwiutki jak gołąbek. Uśmiecha się
miło, kiwa głową, że niby wszystko słyszy. W młodości to on
był ladaco, i do tańca, i do różańca, i do wypitki, i do
wybitki... A teraz...
-
Na pogrzeb przyjechać! - nakazuje odwiedzającym go krewnym. Na
jego pogrzeb.
Też
krzyczy, jakby chciał usłyszeć swój własny krzyk. I tylko dla
żony nie ma uśmiechów, i dla syna.
W
niedzielę Jaśka można spotkać w barze na końcu wsi. Jak jest
pogoda, to siedzi z kolegami pod parasolem. Niewielkiej postury to
chłopak. Mętnym wzrokiem spogląda dokoła. Do baru dobiegają
śpiewy z kościoła. On ich nie słyszy. W uszach bulgoty a w oczach
mętno. Ponętne dziewczyny w letnich sukienkach też nie przyciągną
jego uwagi.
-
A czemuż ty, Jaśku, tak pijesz? Czujesz wewnętrzne rozdarcie, ból
istnienia?
-
Piję, bo piję!
-
A czegóż to szukasz w piciu? Zapomnienia?
-
Nie wiem... Kup mi piwo.
-
A idźże do domu, Jaśku, tam na ciebie czekają!
-
Mają! Jak nie mają!
Dochodzę
do wniosku, że nawet wyimaginowany dialog z Jaśkiem nie ma sensu.
Chwiejnym
krokiem chłopina wraca do domu. Strasznym wzrokiem omiata izbę.
Odtrąca talerz podsuwany przez matkę. Z nienawiścią spogląda na
ojca. Przypominają mu się docinki znajomych, że baby nie ma.
-
Przez was żem się nie ożenił! - rzuca w stronę rodzicieli i
pada na świeżo pościelone łóżko.
A
jednak ból istnienia...
Nikt
już nie krzyczy. Matka sprząta rozlaną zupę, ojciec kuśtyka w
stronę ławki przy piecu, a Jaśko śpi. Dom, przyzwyczajony do
hałasu, chłonie tę rzadką tu ciszę.
Matka
przekręca jeszcze klucz w drzwiach, bo każdą klatkę, nawet
własną, trzeba dobrze zamknąć. Z więzienia przecież nie ma
ucieczki.
I
tak wędrując tym moim korytarzem, nie zauważyłam, że deszcz
przestał padać.
W
drodze powrotnej dostrzegłam go jeszcze, korytarz myśli moich...
Ciągnął się niczym opar wódki za Jaśkiem. Nie chciało mi się
jednak już w niego wstąpić. Córeczki biegły, a ja za nimi. Przed
nami widać już było plac zabaw.
A
w domu niespodzianka! Piękna i słodka przesyłka od pięknego
człowieka. Dziękuję Ci, Ewo:)))
Myszki i rybka własnoręcznie wydziergane przez Ewę:)
Brakuje małej czarnej myszki, bo kot nie pozwolił jej sobie odebrać:)
Gryzonie od razu rozpierzchły się po domu.
Kocie, zostaw kotka!
Czarna myszka - miłość Kitka:)
Podchody do Różowej Opakowanej:)
Jesienny spacer
Nocne ulepki na kiermasz szkolny:)
Chcę do lata...