środa, 1 listopada 2017

Kiedy zapatrzysz się na liść...

Czasami wystarczy mokry liść leżący na ścieżce, na nagrobku, żeby przywołać wszystko. Stoisz tak i patrzysz na ten liść o poszarpanych brzegach, podziurawiony i martwy, rozkładający sie już... Właściwie to nieważne, gdzie i kiedy. Ważne, że patrzysz i widzisz. Przydymione obrazy, parujące zupy, domowe sukienki w kwiatki. Echo dawnych śmiechów, rozproszonych pod starym sufitem, wybrzmiałych. Zbutwiały liść, jak tak patrzysz na niego, nie ruszając się, niby nie myśląc, otwiera drogi do zaginionego sadu, domu, do starego świata, który ciągle istnieje, ale jest już krainą cieni.  Istnieje gdzieś w tobie tylko, głęboko schowany. Słyszysz znajome głosy, ale jak zza ściany, jak zza kilku ścian. Słyszysz i swój śmiech, swoją naiwność, widzisz nieświadomość swoją. Brak poczucia chwili, czasu. Każda chwila jest iskrą, każda jest popiołem.  Ręka wyciągnięta daleko, nie uchwyci chwili spalonej. Dawna nieświadomość wzrusza, czasem wywołuje uśmiech, jednak boli, bo już wiesz, co było potem.

Mokry liść, żółty, czerwony - nieważne. Dopóki patrzysz i się nie zastanawiasz nad tym - nieistotne. Liść targa wnętrznościami.  Obrazy płyną jak mętna woda. Stare piosenki, zabawy, twarze. Czujesz nawet zapachy i smaki. Palce uciekają jakby przed dotykiem nieistniejących już chropowatych faktur. Zapadasz się w sobie... Najdalej,  jak się da. Dopóki wzrok nie oderwie się od liścia.

Idźmy już. Już się wszyscy pomodlili. Jak pięknie wygląda cmentarz nocą! Prawdziwy festiwal światła... I nowe groby... Idźmy już.


Idźmy.