Boże Narodzenie rozbłysło jak
zawsze lampkami i gwiazdą, a potem zgasło. Jeszcze pędzą Mikołaje
na balkonach, jeszcze świecą chińskie lampki w ogrodach, ale nikt
już nie pamięta o kapuście z grzybami i innych świątecznych
rarytasach, bo Nowy Rok puka do drzwi. Stary z brodą umazaną
wspomnianą kapustą, w butach ubłoconych, czym prędzej umyka. Nowy
– niebożątko, cielątko małe, wyglądane z utęsknieniem,
przeklinane i z ulgą żegnane będzie za rok. Teraz niesie nadzieję.
Galotki mu się plączą, ledwie toto idzie, ale dzielnie targa wór
z nadzieją.
Zanim Nowy Rok wpadnie nam w ramiona,
drżące od radości i szampana, podziękujmy Staremu za dobre chwile. Póki jeszcze nie odszedł na dobre tam, gdzie
wszystkie lata minione...
Powiększa się składowisko tych lat, jak
cmentarzysko słoni. Starzeje się człowiek, starzeje się mu
Ziemia. Kurzem zarastają przeżyte dni, brody szare im rosną.
Czasem pochylamy się nad nimi, żeby odgrzebać to, co radosne, jak
perłę lśniącą wyciągnąć. A i zapłacze się nieraz.
Niech Nowy Rok oprócz nadziei da nam
pereł cały kosz.
A teraz, zakończywszy życzenia z
rozbudowanym wstępem, powiem Wam o moich postanowieniach
noworocznych. Rezygnuję z mąki, bo gluten mi szkodzi, to wiem.
Puchnę od pieczywa, klusek i pierogów. Wiadomo, że efektem
ubocznym będzie talia osy. Wierzę (czy aby na pewno, hmm...), że
to, co napisane, ma większą moc. Zadziała jak zaklęcie.
Z wora nadziei przytarganego przez
Nowy Rok biorę sobie całą garść. Zadbam o siebie. Będę
ćwiczyć. Więcej zrobić chyba nie dam rady. Dobrze by było, żebym
mogła się wysypiać, ale to dopiero w wakacje.
Jeszcze mam inne, ciche postanowienia. Bardzo ciche.