środa, 30 lipca 2014

Wsi spokojna, wsi wesoła!

Byłam kilka dni na wsi, ale to nie jest już wieś z mojego dzieciństwa... A przecież nie wieki upłynęły, odkąd dziecięciem byłam, a lata. A co się zmieniło? A wszystko! Kiedyś było tak pięknie, zielono i folklorystycznie, bo ludzie też byli inni, tak pięknie wpisywali się w wiejski krajobraz.
Teraz to nie ma już dzikiej zieleni, są piękne ogródki przy domach, zadbane, wykoszone, aż nazbyt piękne. No i zależy, co się komu podoba... W tej wsi przed laty nie widziałam kolorowych krasnali, a teraz to można spotkać różne cuda - sztuczne bociany, kaczki, nawet psa. Na szczęście niewiele tego, a jednak...
I mniej już prawdziwych gospodarzy, bo młodzi albo powyjeżdżali, albo dojeżdżają gdzieś do pracy. I do każdego gospodarstwa przyjeżdża samochód z cysterną po mleko, bo tutejsi hodują krowy mleczne. A kiedyś to chłop jeździł na furze i zbierał bańki wystawione przy drodze.
Niektóre gospodarstwa ewoluowały w ogromne przedsiębiorstwa. Tam krów już nie pasie się na łąkach, tylko zamyka się w ogromnych halach nowoczesnych obór, w których rządzą komputery. A wśród tych krów są czempionki, takie, które wygrywają konkursy, krowie miss... A swoją drogą  wszystkie krowy mają piękne oczy.
Po ulicy jeżdżą traktory, które nie przypominają dawnych traktorków. "Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali" - tak możnaby je określić słowami "Lokomotywy" Tuwima. Wyposażone w klimatyzację i różne inne udogodnienia, sieją strach na ulicy, bo potrafią rozwinąć szybkość... I żłobią koleiny w miękkim asfalcie. Kiedyś był tutaj tylko bruk i ludzie jeździli jakby wolniej.
I domów mniej. Stare drewniane chatki w większości wyburzone. Nowe, betonowe prężą się dumnie. Mają duże, plastikowe okna i tarasy.
Sklepu we wsi jak nie było, tak nie ma, ale kwitnie handel obwoźny - różni sprzedawcy przywożą artykuły spożywcze, świeże pieczywo... Dziewczyny idą na zakupy pięknie ubrane, starannie umalowane. Widziałam jedną na szpilkach (szkoda ich na ten asfalt, chociaż rano jeszcze się nie topi).
Zapachy prawdziwie wiejskie. Przez dwa dni jeden z sąsiadów wywoził zawartość szamba i przez dwa dni wszystko śmierdziało. Zazwyczaj jednak pachnie przyjemnie, trawą, lipami, deszczem, jeśli spadnie.
Ludzie znają się doskonale i wiedzą o sobie wiele, zbyt wiele. Ciekawa jestem, skąd oni w ogóle pewne rzeczy wiedzą. W takich małych społecznościach nic nie może się ukryć. Jest też jednak w tych ludziach dużo życzliwości i radości.
Chociaż tak wiele się zmieniło, to nadal miło spędza się tam czas. Nadal mieszkają tam koleżanki z dzieciństwa, starzy znajomi, a przede wszystkim rodzina.
Pięknie byłoby wracać do tych "pol malowanych zbożem rozmaitym", jak to w dzieciństwie bywało. I kompot pić ze słomek z prawdziwej słomy, i kąpać się w rzece, ogniska palić, jak kiedyś, zamiast grilla... Wszystko się zmienia, życie wiejskie też. Wieś unowocześnia się, nie chce zostać skansenem... Nowoczesność ta nie zawsze jest zła, nie zawsze też piękna.
Tylko las jest taki sam... I niebo.





Byłam też w innej wsi, bardzo zacisznej, ale już niedługo. Niedaleko niej biec ma Via Baltica. Wieś ta leży przy trasie Białystok -Augustów. Mieszka w niej moja koleżanka z czasów studiów, która jest właściwie miejską dziewczyną, ale porzuciła miasto dla tego swojego zacisza, gdzie uprawia piękny ogród. Na zdjęciach poniżej tylko jego część. W innej części są skalniaki, jabłonie, warzywniak.











A niedaleko wsi mojej koleżanki znajduje się Puszcza Knyszyńska. Musieliśmy ją zobaczyć. Weszliśmy do niej jak do świątyni. Owionął nas chłód, otoczył półmrok... Pod stopami miękkie dywany mchu, w powietrzu zapach rozgrzanych liści niczym kadzidło. Dookoła kolumnada drzew, niektóre pochylone jakby w modlitwie, niektóre leżące już na zawsze... Pięknie... Cisza, tylko spiew ptaków... Weszliśmy na kładkę i poszliśmy przez bagna.



















Nie uchwyciłam tego, bo aparat mi sfiksował, ale pełno tam było niezapominajek.

Mogłabym tak iść i iść... Trzeba było jednak wracać do domu.
A po powrocie choroba. Muszę znowu jechać na wieś:)

sobota, 12 lipca 2014

Zamiast...

Chyba chciała mnie pocieszyć, dodać otuchy, wesprzeć, żebym się nie bała radykalnych zmian w życiu. Ludzie mają różne pomysły na pocieszanie. Ona powiedziała mi to, czego nie mówiła nikomu. A przecież nie ufała mi, tak samo jak ja jej.
Zwierzyła mi się, że żałuje, ża samochód nie taki, że mieszkanie nie te, nawet kraj powinien być inny, wielka kariera zamiast tej zaściankowej... karierki. To nawet nie jest takie ważne... Wokół niej powinni być inni ludzie, przede wszystkim nie on, a ktoś inny. A wszystko przez niewłaściwie podjęte decyzje, które są jak pomylone kroki w tańcu. Zamiast pięknego efektu wyszło byle co. Bo jak to inaczej nazwać?
Zawsze była grzeczna, ładna, zdolna, nie trzymała łokci na stole i nie obgryzała paznokci. Dobrze rokowała na przyszłość. Chodzący ideał po prostu. Tak się wszystkim wydawało, ale ona wie, że ideałem nie była i nie jest. Wszystko przez ten strach, że może się nie uda, że lepiej wybrać to, co pewne, bezpieczne. Bała się ryzykować.
Uśmiechała się do wszystkich, bo uważała, że od tych uśmiechów zależy jej los. Bywała tam, gdzie trzeba. Żyła spokojnie.
Przez jej życie jak burza przeleciał on. Rozwichrzone włosy i rozwichrzone w głowie... Rozciągnięty sweter, wytarte dżinsy, uwalane tuszem ręce... Jej chłopak - marzenie. Tylko z nim potrafiła tak głośno się śmiać, ale nawet on nie potrafił nakłonić jej do podjęcia ryzyka. A proponował jej wyjazd w nieznane i siebie. Gdy zrozumiała, że on poważnie myśli o tym wyjeździe, przestała się śmiać i wycofała się. Po kilu latach wyszła za mąż za kolegę z dzieciństwa. Miał gładko przyczesane włosy, własne auto, mieszkanie i zawsze wyprasowaną koszulę.
Wstaje codziennie rano, gimnastykuje się trochę, układa fryzurę i ubiera się w jeden ze swoich służbowych uniformów. Potem na niebotycznie wysokich szpilkach, pewnym krokiem (to kwestia wprawy), wyrusza, by zmierzyć się z kolejnym dniem. A pracownicy jej czujnie rejestrują, którą maskę na twarz dziś przywdziała, czy jest zimna jak skała, profesjonalna do bólu, niegodziwa, bo bez humoru, czy też bardziej... ludzka.
A kiedy wieczorem wraca do domu, uwalnia zmęczone stopy od szpilek, uniform ciska w kąt, nie czuje ulgi.
Gdy w łóżku już leży, wcale nie zasypia. Mając za plecami plecy swojego męża, snuje w myślach swą alternatywną historię.
A on? Co myśli wtedy? Czy żyje tu i teraz? Zasypia zmęczony spokojnym snem, na który ciężko zapracował, czy też zanurza się w świat swojej własne retrospekcji?
Na wakcje pojadą gdzieś z dziećmi, jak zwykle. Pójdą w niedzielę do kościoła. Zjedzą obiad u rodziców. Ona z nienagannym makijażem i on w dobrze skrojonym garniturze. Nawet wezmą się za ręce. A ludzie podziwiać będą to ich iluzoryczne szczęście.

A ja mam ten komfort, że nie mam pokus, żeby rozpamiętywać i myśleć, co by było zamiast... I nie muszę stwarzać pozorów. 
Współczuję jej bardzo. 

środa, 9 lipca 2014

Co widziałam:)

Gorąco... W domu też... I sił brak, i weny... Ponieważ jednak obiecałam niektórym poprawę i częstsze pisanie, czuję się zobligowana do tego, żeby sklecić kilka słów. A że niedawno byliśmy w naszej pięknej stolicy, to Wam pokażę, co tam widziałam:)

Budowa metra -  z dedykacją dla Wiki:)

 Teatry uliczne na Starym Mieście



 Na ścianie pięknie prezentuje się cień skrzypaczki.
 Tańczące fontanny też widziałam.

 Dinki w Muzeum Ewolucji:) Pewne małe dziewczynki uważają, że są słodkie:)







 Prawdopodobnie najstarsze znalezione piórko
 Witaj, Lucy!

 Widoki z trzydziestego piętra:)


Poza tym było bardzo rodzinnie, ciepło i ...smutno, bo choroba w rodzinie. Gdyby ktoś z Was tu zaglądających miał taką wolę, żeby poświęcić chwilę na modlitwę za człowieka, który zasługuje na to, by cieszyć się jeszcze życiem, bo zawsze żył godnie, byłabym bardzo wdzięczna.

Bardzo lubię Warszawę. Za jej historię, Stare Miasto, muzea, teatry...  Nie mogłabym jednak tam mieszkać.


A po powrocie... Sahara:)

 No dobra, mogę cię pobujać...
 Nie uciekaj, piłeczko!