Ostatnio dużo gotuję, piekę. Wracam do smaków dzieciństwa – faworki, chałka, ciasto z kruszonką. Piekę dla dzieci i dla patrzenia. Nie jem tych słodkości, ale upajam się ich widokiem. Znikają szybko. Sobie przygotowuję ketogeniczne tosty i kawę z serkiem mascarpone. Tosty robię z jajek, mąki kokosowej i sera.
Od czerwca mamy pieska – Czarka. Stał się moim cieniem. Gdzie ja, tam i on. Porzuca mnie tylko dla kota Rysia. Na podwórku Rysiek, znużony zainteresowaniem malucha, wskakuje na parapet. Czaruś wtedy stoi pod tym parapetem i wpatruje się bałwochwalczo w rudzielca.
Chodzimy na spacery – nad rzekę, do malowniczych ruin czyjegoś domu, wokół osiedla. Codziennie robię obchód ogródka. Na krzewach pączki, a gdzieniegdzie rozwijają się młode liście. Kwitną styczniowe róże.
Zastanawiam się, co mogę jeszcze posadzić. Martwię się, bo rododendron raczej nie przetrwa zimy.
Mogłabym tak trwać w tym spowolnieniu. Czas zrobił się gęsty jak syrop i cieknie sobie ciurkiem. Za chwilę jednak wszystko przyśpieszy. Jutro przejrzę maile, które przyszły przed świętami. Pojutrze zacznę pracować na dobre.
Ale dzisiaj jeszcze slow life.
Rozebrałam choinkę.