poniedziałek, 11 stycznia 2021

Slow life - czas jest gęsty jak syrop

Tak smutno ostatnio na blogu. Albo cicho, albo boleśnie. A przecież w życiu bywa też radośnie. W sobotę spadł śnieg. Cieszyłam się bielą. Ferie pozwalają zwolnić, odetchnąć od komputera, przeczytać to, na co nie miało się czasu wcześniej.

Ostatnio dużo gotuję, piekę. Wracam do smaków dzieciństwa – faworki, chałka, ciasto z kruszonką. Piekę dla dzieci i dla patrzenia. Nie jem tych słodkości, ale upajam się ich widokiem. Znikają szybko. Sobie przygotowuję ketogeniczne tosty i kawę z serkiem mascarpone. Tosty robię z jajek, mąki kokosowej i sera. 

Od czerwca mamy pieska – Czarka. Stał się moim cieniem. Gdzie ja, tam i on. Porzuca mnie tylko dla kota Rysia. Na podwórku Rysiek, znużony zainteresowaniem malucha, wskakuje na parapet. Czaruś wtedy stoi pod tym parapetem i wpatruje się bałwochwalczo w rudzielca.

Chodzimy na spacery – nad rzekę, do malowniczych ruin czyjegoś domu, wokół osiedla. Codziennie robię obchód ogródka. Na krzewach pączki, a gdzieniegdzie rozwijają się młode liście. Kwitną styczniowe róże.

Zastanawiam się, co mogę jeszcze posadzić. Martwię się, bo rododendron raczej nie przetrwa zimy.

Mogłabym tak trwać w tym spowolnieniu. Czas zrobił się gęsty jak syrop i cieknie sobie ciurkiem. Za chwilę jednak wszystko przyśpieszy. Jutro przejrzę maile, które przyszły przed świętami. Pojutrze zacznę pracować na dobre.

Ale dzisiaj jeszcze slow life.

Rozebrałam choinkę.


















Dekoracje w duchu zero waste






Próba zrobienia ładnego zdjęcia przy kominku...


Róże styczniowe, a może wieczne








Praca mojego dziecka. Jestem dumna.




sobota, 2 stycznia 2021

Nowy Rok nie zaczął się dobrze

Zamilkł już stary rok. Odszedł z głową zwieszoną. Tak nam dopiekł, tak odmienił nam życie… Niech idzie. Przyszedł nowy – piękny, radosny, oblany szampanem, obsypany brokatem. Słodki aż strach. Lukier  z niego spływa, a na plecach już rośnie garb życzeń, nadziei, oczekiwań. Wie już, że nie sprosta, bo w kieszeniach nauka zdalna miesza mu się z nowymi szczepionkami. I jeszcze kilka niespodzianek, o których na razie nikt nie wie. Stary rok też takie miał.

Te słowa pisałam w sylwestra, gdy milkły już echa zabawy. A pierwszego dnia Nowego Roku, tego skąpanego w nadziei, otrzymałam wiadomość o śmierci Stryjenki. Tak na nią zawsze mówiliśmy, po dawnemu, jak to określają starzy ludzie na wsi. Nogi się pode mną ugięły. Tydzień temu rozmawiałyśmy, złożyła mi życzenia. Liczyłam na to, że się niebawem spotkamy.

Usiadłam. Zamilkłam. Zatonął kolejny ląd w krainie dzieciństwa. To miejsce w sercu czule przykryłam kirem. Byliśmy rodziną, jedną drużyną. Stryjostwo odwiedzali nas w wakacje, przywozili dzieciaki. Z bliźniakami biegaliśmy po polach, graliśmy w karty, oglądaliśmy teleranki. Przydomowe lipy cedziły nad nami światło słoneczne, pszczoły w nich grały jednostajnie. Dni nam mijały spokojnie, aż pękła ta złota bańka, kiedy umarła babcia. Straciłam pierwszy fundament, na którym miałam budować dorosłe życie. Potem, tracąc kolejne, byłam silniejsza.

Moja warszawska Stryjenka -  wysoka, szczupła, zabawna, pełna radości życia. Taką ją zapamiętam. Taką mi ją zabrał Nowy Rok.

Ja wiem, że tam, w Krainie Życia spotka stryja, rodziców, dziadków. Kiedyś, jak puzzle, na nowo ułożą się lądy mojego świata. Przylecą nasze pszczoły, przybiegną koty i psy. I znowu nie będzie granic i dat, a lipy będą cedzić blask słońca.

Niech Nowy Rok będzie dla nas łaskawy.