W koszyczku z nićmi trzymam stary naparstek. Mam taki
koszyczek, jak babcia, bo wszystkie babcie mają koszyczki. A w nich szpulki,
szpuleczki i poduszeczki na igły. Poduszeczkę - pomidora też mam. Najeżona
strasznie i ostra.
Moja babcia miała mnóstwo kolorowych nici i kłębków
włóczki. Wyszywała, szydełkowała. Po jej
śmierci te kłębki długo zaskakiwały swoją obecnością. Wyskakiwały z szafy, z półek i kątów, jak
piłki. A przecież trzymała porządek w swoim nicianym królestwie. Skąd się
brały? Pewnie zrzucała je z góry kotom i
dzieciom do zabawy. A ja ich strasznie potrzebowałam, tych włóczek i
nici. Robiłam z nich głowy dla lalek, włosy. Szyłam, wyszywałam albo tylko
oglądałam.
Igły kłuły palce. Do krwi. Trzeba ich było pilnować, żeby
się nie zgubiły. Igła mogła przebić skórę i trafić do żyły. A żyły to sieć rzek
czerwonych, fioletowych, niebieskich. W takiej rzece mała igła jest wielka jak
belka. I ta ostra belka niesiona prądem czerwonej rzeki mogła płynąć i płynąć,
zatrzymać się w jakimś zakolu, narobić wyrw. Mogła też trafić do serca i wkłuć
się w nie. A serce nie lubi wkłuwających się igieł. Pękłoby z bólu, zamarło,
umarło. Tak jak to się stało jednemu panu według miejscowej legendy.
Igły mogą być niebezpieczne. Ściągają pioruny, jak ta, którą
ciotka mojej mamy wbiła przy oknie w czasie burzy. Kobiety na wsi, kiedy nie
miały specjalnych poduszeczek, wbijały igły w właśnie w miejsce przy oknie,
gdzie tapeta nie przylegała do ściany. Taka igła łatwo wchodziła w odstający
papier i zawsze była pod ręką. To było bardzo wygodne, zwłaszcza, gdy został w
niej jeszcze kawałek nici. Ta ciotka podobno właśnie tak skończyła szycie i
życie. Faktem jest, że przez okno i igłę piorun wpadł do jej ciała. Poza nim nie zrobił nigdzie
spustoszenia. Może jedynie w sercach sierot, które zostawiła.
Wiem, że przed domem mędrcy ludowi wykopali szybko dół i
zakopali w nim kobietę aż po szyję, żeby ziemia pioruna piorunem z niej
wyciągnęła. Ziemia jednak, milcząc, wzięła w posiadanie to, co jej dano. I
wyciągnęła ostatni, jeśli jeszcze sie tlił, oddech, pioruna nie ruszając.
A ja nigdy nie staję przy oknie w czasie burzy.
Szyję sobie, szyję, a w przerwach patrzę w ucho igielne jak
w okno. I widzę moją babcię, i te
makatki, które wyszywa. Jedna wisi nad wiadrem z wodą. Woda odwiecznie faluje.
Ktoś trącił to wiadro.
- Hej, hej, babciu... -
szepczę. Cisza mi odpowiada. Ona nie słyszy.
Widzę też burzę. I ludzi tłum. Czuję zapach pioruna sprzed
sześćdziesięciu lat.
Tyle lat... A co to znaczy dla takiej igły... Jej ucho jest
jak studnia bez dna. Pomieści wszystko. Połączy prostym ściegiem ...
Mnie też tam widać w uchu igielnym. Jak szyję syrenkę.
Elementy składowe syrenki pochodzą z zestawu kreatywnego, który Pusia dostała w prezencie. A ona jeszcze za mała na takie szycie:)