wtorek, 27 maja 2014

Moi bracia mniejsi

       Od kiedy pamiętam mieszkała z nami stara kocica, naprawdę stara. Wydawało mi się, że jest rówieśnicą mojej babci, jakąś jej koleżanką zaklętą albo siostrą. Obie lubiły siadać na małym stołku w kuchni i spoglądać w ogień. Drewka paliły się, żarzyły, tliły, dogasały... Ja też siadałam i patrzyłam, ale nie widziałam tego, co one. Układałam studnię z drewek. Były lepsze od klocków. Czasami dorzucałam je do tego ognia. 
 Babcia czesała mi włosy, a kotka ocierała się o kolana. Później babcia umarła. Kotka chyba też, bo w mojej pamięci nie istnieje ona jako samodzielny byt. Pewnie podążyła za swoją przyjaciółką.
Jak wychodziłam na podwórko, witali mnie dwaj bracia - jeden szary, popielaty, drugi puszysty, szaro - brązowy. Ten drugi przypominał mi Szarika z "Pancernych" i na jego cześć dostał imię.
  Azor, ten pierwszy, dożył sędziwego wieku. Kiedy się zestarzał, najpierw oślepł, potem ogłuchł. Siedział na podwórku obojętny i bałam się koło niego przechodzić. Jego zgasłe oczy patrzyły już chyba na psi raj. Jedzenie, które mu podsuwaliśmy, ledwie trącał nosem.
Gdyby istniał męski odpowiednik Szarika, byłby niezłym przystojniakiem.  Ten pies był piękny, ale niesforny Uwielbiał czmychnąć czasami z domu. Wracał zawsze skruszony z naderwanym uchem, ze zmierzwionym futrem... Tata wyciągał mu wtedy kleszcze. Pewnego dnia, podczas cieczki którejś z miejscowych psich panien, uciekł z domu na dłużej. Wrócił z raną postrzałową na brzuchu. Lekarz był bezradny...
  W międzyczasie pojawił się Bobik - znajda, biała kulka w brązowe łatki. Nie wiem, kto go tak nazwał. Bardziej pasowaloby do niego imię Bobek. W każdym bądź razie był bardzo mądry. Umiał aportować, podawał łapę i rozumiał wszystko, co się do niego mówi. Naprawdę rozumiał. No i od razu zaprzyjażnił się z dziećmi, ze mną i z moim rodzeństwem. Miał już swoje lata... Nie wiem, czy Bobik uciekł ze swojego poprzedniego domu, czy ktoś go wyrzucił... Nikt go nie szukał.  Dla mnie to niepojęte...
Jednym z moich pupilków był Krzyś Kaczorek. Taki śliczny, maleńki, żółciutki - jak wszystkie małe kaczki... Zrobiłam mu dom z pudła kartonowego. Myślę, że ten dom można byłoby szumnie nazwać i pałacem. Czy jakaś kaczka oprócz Krzysia miała swój pałac? Wątpię... Puszczałam go w domu na podłogę, a on dumnie kroczył. I wszyscy mu z drogi schodzili. A jak dorósł, to mnie ignorował. Wolał kaczki.
Pewnego dnia pojawił się w domu Puszek. Imię nadała mu moja młodsza siostra, która była w wieku mocno cięlęcym i mogłaby wszystkie zwierzęta nazywać Puszkami, Pimpusiami, itp. Puszek w niczym nie przypominał puchu. Był mały, czarny, długi, miał krótkie krzywe nóżki, dużą głowę. No... brzydki był ogólnie, ale w moim sercu będzie zawsze psem numer jeden. Podobno dorosły pies ma rozum czteroletniego dziecka. Jeśli to prawda, to on był ewenementem, bo miał rozum staruszka. Te oczy wierne, spokojne, a na ich dnie mały diabełek. Był posłuszny, rozumny, ale nieźle kombinował. Pamiętam, jak któregoś lata zabierałam go ze sobą na jagody. Ja zbierałam i rozmyślałam, a on pilnował mnie i tych jagód uzbieranych. Lato, upał, w cieniu przyjemnie, ale w domu... Może kości dają? Może mięso smaczniutkie? Tu tylko jagody z krzaczka, bo z koszyczka to broń Boże! Honor nie pozwala. Myślał sobie tak Puszek i po cichutku dawał kilka kroczków  w tył. Obserwował mnie bacznie. Przełykał ślinę na wspomnienie rartytasów, co go pewnie omijają. I znowu parę kroczków do tyłu, przysiad, obserwacja... Patrzyłam na niego kątem oka i czasem przywoływałam do porządku. Bo któż mnie obroni przed wilkiem, niedźwiedziem, złym człowiekiem, jeśli nie ten dzielny pies? Wracał zawstydzony. Ogromny wstyd widziałam w jego oczach. Warował posłusznie aż do chwili, kiedy znowu sobie przypomniał, że nie ma jak w domu. Powoli, metodycznie oddalał się ode mnie. Jak już odległość była należyta, puszczał się pędem. Byle dalej od lasu, byle bliżej swej miski. Tylko krótkie łapki migały. 
Potem się zestarzał, ogłuchł, stracił zapał do wszystkiego, i do kości, i do kotów... Teraz biega po rajskich łąkch razem z pozostałymi moimi psami. Nic mu już nie dolega. Obgryza krzaki serdelkowe i pije mleko o smaku lodów waniliowych wprost z rzeki ... Sypia na jedwabnej poduszce w swojej rajskiej budzie i na śniadanie chrupie maleńkie, pyszne ciasteczka, bo w niebie wszystko można.
Bardzo długo królem podwórka był gąsior. Tak go wszyscy pokochali, że nijak go było zjeść. Z czasem i tak pewnie zrobił się łykowaty i niesmaczny. Gąsior nie tylko gęgał, ale syczał i szczypał. Respekt przed nim czuli wszyscy - psy, koty, kury i ludzie. Żył długo i szczęśliwie.
Pewnego dnia uczeń przyniósł mi kota. Ucieszyłam się, bo już jakiś czas wcześniej zrodził mi się w głowie plan, żeby takowe zwierzę przygarnąć. Kocię było małe, bystre i od razu wiedziało, że kupę robi się do piasku. Spało najchętniej na brzuszku najstarszej potomkini, która była jeszcze wtedy jedynaczką i niemowlęciem. Córeczce oczy się śmiały, kiedy widziała małego tygryska, a tygryskowi oczy się śmiały i do córeczki, i do rybek w akwarium, i do widoków za oknem.
       Następnego dnia, drugi uczeń przyniósł mi drugiego kotka.  No skoro tak się cieszyłam z pierwszego, to dlaczego miałam się nie uradować z powodu drugiego? Zapewne tok myślenia dziecka był właśnie taki. Kotek był słodki, biały, w czarne łatki. Wzięłam go.
       Rudy z Białym szybko się dogadali, ale tęsknili za swobodą. Spacery z kotkami na podwórko nie zdały egzaminu. Śmigały po drzewach, uciekając przed psami. Do tego córeczka zaczęła kichać. Kotki wywędrowały do moich rodziców. Żal było się z nimi rozstawać...
Po jakimś czasie znowu dostałam w prezencie kota. Piękny, szary, niezwykle mądry.  Podjęłam próbę zatrzymania go w domu, ale znowu się nie powiodło. Ten kot nie był piecuchem, drapał drzwi, spoglądał tęsknie w okno. A córeczka kichała. Siwy też wyjechał na wieś. Wszystkie moje koty miały tam ciepłe przyjęcie i wszystkie zamieszkały w domu. Rudy tylko gdzieś się zapodział, wyruszył na włóczęgę i nie wrócił. Na jego miejsce przyplątała się piękna czarnulka - Cyganka.
  A teraz moje córki marzą o psach i kotach. A ja marzę o domu z ogrodem, żeby te zwierzaki mogły w nim zamieszkać i żeby dziewczynki miały swoich braci mniejszych.


Post ten dedykuję Dzikim Kurom.

11 komentarzy:

  1. O rany, Kalipso, czuję się zakłopotana...
    Przeczytałam z wielką przyjemnością, tak ładnie i ciepło o zwierzakach napisałaś.
    Rozumiem Twoją tęsknotę. Czy wiesz, że istnieją koty, które nie uczulają, albo prawie nie uczulają? Może to jest wyjście?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, czytałam o tym ostatnio, ale mieszkamy w bloku. Szkoda mi zwierzaków zamkniętych w mieszkaniach. Poczekamy na ogród i wtedy będziemy mieć swój zwierzyniec:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie piszesz:) Przypomniał mi się mój piesek, którego miałam w dzieciństwie. Też był niesłychanie mądry i pocieszny, tak jak Twój Puszek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję:) Trudno zapomnieć o swoich ulubieńcach:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kalipso, kochana, tak mi strasznie miło, że nam zadedykowałaś tego posta! Ten post chyba raczej? Bzika mamy na punkcie zwierzaków i możemy w kółko o nich czytać i pisać. Hana już napisała wspomnienie o swoich zwierzakach, ty też, teraz kolej na mnie :)))
    Myślę, że masz rację, lepiej poczekać na swój ogród i cieszyć się potem zwierzęcymi przyjaciółmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to czekam na wspomnienia. A co do zwierzaków, one powinny mieć trochę swobody. A post Wam zadedykowany, bo od Was spłynęło natchnienie:))))))

      Usuń
  6. Ojacie, Mika, za muzy robimy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muzy natchniuzy, że tak powiem za M. Białoszewskim:)

      Usuń
    2. A może pegazy? Coś się komentarze zwielokrotniły chyba???

      Usuń
    3. Pegazy też mogą być:) Z komentarzami czasami tak jest po zatwierdzeniu, ale szybko wszystko wraca do normy. Blogger chyba tak ma.

      Usuń