poniedziałek, 5 maja 2014

Pokory mi brak (?)

      Nigdy nie miał samochodu. Nie potrzebował. Zresztą skąd tyle pieniędzy wziąć na auto? Rower wystarczył. Do sklepu niedaleko, ot, może kilometr, dwa. To naprawdę blisko. I droga ładna. Z podwórka widać drewnianą kaplicę z Matką Boską. Latem ściągają tu pielgrzymki. Kiedyś lubił tam chodzić, bo drzew pełno i cienia, i kwiatów. Kobiety ze wsi urządziły wśród drzew małe ogródki na chwałę Matki Przenajświętszej. Rozparcelowały ziemię przy kaplicy i prześcigają się tylko, która piękniej zagospodaruje swój kawałek. I sadzą różności: tulipany, bratki, konwalie, margerytki, nasturcje, piwonie... Paprocie wysiewają się same. Obok tryska cudowne źródełko. Za kaplicą droga biegnie przez pola koło cmentarza. Tu też spokój. I zielono, i cicho... Wiatr tańczy między grobami cichutko, delikatnie. Nie budzi nikogo. Niedaleko w olszynie jest cmentarz samobójców i dzieci nieochrzczonych. Kiedyś i tam chowano ludzi, teraz lepsze czasy dla nieszczęśników. Wszyscy odnajdują spokój na wspólnym cmentarzu.
Nie bał się mieszkać na odludziu, w bliskim sąsiedztwie cmentarza. A czego to się bać? Słyszał różne historie, jak to na drodze ktoś kogoś spotkał, a potem napotkany rozpływał się we mgle, i o psie bez głowy, który biegał po lesie. Sam, tego nie widział. Słyszał wieczorami, jak drzewa dziwnie skrzypiały, jakby rozmawiały ze sobą, ale to chyba normalne. Zapukał też ktoś kiedyś w nocy. Gdy otworzył drzwi, nie było nikogo. Może ktoś się pomylił, może i dusza zbłąkana... Kto wie... Nigdy mu jednak te dusze nie dokuczyły. To czego się bać?
Za cmentarzem to już prosto do wsi i do sklepu. Wszyscy pytają, jak mu się tam wiedzie, co słychać. Odpowiada grzecznie i jedzie dalej. Kupuje, co trzeba, chleb, kiełbasę, masło, czasem i wódkę, i z powrotem do domu, do swojej samotni. Wyciąga stare gazety, zapala papierosa i rozpływa się w ciszy. Jest jedynym stróżem tego świata, do którego przynależy. Tu się urodził, tu został i nigdzie już nie wyruszy, bo tacy jak on przyjmują swój los pokornie, nie biorą się z życiem za bary, nie walczą, nie poszukują. Płyną przez życie tak, jak prąd ich porwie.
Może to sposób na szczęście? Znam takich, co przyjmują wszystko, co los da, i życie ich byle jakie. Niektórzy zaś na podobnych zasadach funkcjonują doskonale. Czasami człowiek walczy i ciężką pracą zdobywa szczyty. Bywa i tak, że żyły z siebie wypruwa, a do tego ma wielki talent i nic, nic z tego nie wynika.
      A ja? Ja nie potrafię czekać, nie mam cierpliwości za grosz. I pokory mi brak. Tak bardzo brak pokory, którą inni miewają w nadmiarze.
      Kiedy pojadę na cmentarz, na groby dziadków, pradziadków, odwiedzę na pewną wiejską kaplicę pod lasem, gdzie źródło cudowne bije. Dawno tam nie byłam, a ciekawa jestem, czy ujrzę jeszcze przechadzającego się za płotem po swoim obejściu starego  człowieka, który mieszka tam samotnie.
     

4 komentarze:

  1. Kalipso, te twoje opowieści o odchodzących ludziach i miejscach są niezwykłe i poruszające. Dziękuję.
    Z tą pokorą to trudna sprawa, też chyba nie mam jej w nadmiarze i czasem się buntuję, ale chyba mam duże zdolności przystosowawcze i staram się jakoś sobie radzić, choć bywa trudno. Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowa i również ciepło pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń